wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział 10.

Przed przylotem do Norwegii domyślałam się, że dużo czasu będę spędzać sama. Fannenel pojechał do Lillehammer na treningi i zostawił mnie na kilka dni samą. Cholernie się ekscytował tym, że leci na Igrzyska Olimpijskie do Soczi, a ja cieszyłam się razem z nim. Podobnie zresztą było z polską kadrą, choć tam nie obyło się bez małej afery i zgrzytu, spowodowane decyzją Kruczka o nie zabraniu do Rosji Murańki. Jedni twierdzii, że jak nie teraz to kiedy? Drudzy zaś sądzili, że Klemens powinien nabrać jeszcze doświadczenia oraz że pod wpływem presji i rangi zawodów mógłby się "spalić". Oliwy do ognia dolewał ojciec Klimka, który komentował decyzję trenera polskiej kadry w mediach, co nikomu się nie spodobało.
A ja czułam się jakby z boku tej całej sytuacji, jedynie czytając wiadomości sportowe. Mieszkanko Fannisa stało się moim nowym azylem, w którym się zamknęłam i wychodziłam tylko po zakupy do znajdującego się nieopodal marketu. Przy okazji nauczyłam się najbardziej podstawowego dialogu po norwesku w sklepie, ale to chyba niezły początek do dalszej edukacji. W każdym razie pod nieobecność Andersa starałam się jakoś oderwać od dręczących mnie pesymistycznych myśli. Nadrabiałam zaległości w moich ulubionych serialach, czytałam, chodziłam na spacery, by pocykać zdjęcia, ale że nie znałam okolicy zbyt dobrze to wolałam się zbytnio nie oddalać. Dzięki tym kilku samotnym dniom mogłam przemyśleć wiele spraw, podjąć parę ważnych decyzji, by zacząć iść do przodu, a nie patrzeć w tył. Nie było to łatwe, ale musiałam się pozbierać. Może jeszcze nie do końca, lecz kawałek po kawałku, aż będę mogła być znowu sobą, ale taką zupełnie nową. O wiele lepszą wersją samej siebie. 
Sobotni wieczór spędzałam leżąc na kanapie pod kocem i czytając książkę. Czekałam na powrót Fannemela, ale dochodziła 22, a jego wciąż nie było. Pewnie gdzieś zabalowali po drodze, w końcu w sezonie rzadko się zdarza, żeby skoczkowie mieli wolny weekend. I tak nie zamierzałam się kłaść zbyt prędko, bo czekałam na start drugiego konkursu w Sapporo. Oglądanie skoków o 2 w nocy? Czemu nie! W końcu sen jest dla słabych. 
I kiedy już myślałam, że będę zmuszona oglądać zawody sama, Anders postanowił do mnie dołączyć. Odkąd tylko wszedł do mieszkania uśmiechał się od ucha do ucha, ale nie był skory do rozmowy. Zachowywał się dziwnie i zaczęłam się zastanawiać, co mu się tam rodzi w jego główce. Bynajmniej nie był pijany, bo raczej bym to zauważyła. Siedzieliśmy więc w milczeniu na kanapie przez całą pierwszą serię, gdy wtem blondyn poderwał się na nogi.
- Jedziemy na wycieczkę! - zakrzyknął wesoło. Cholera, on chyba naprawdę upadł na głowę. Albo może mu Bardal nartą przywalił? Nie zdziwiłabym się, w końcu Fannis potrafi być czasem wkurzający. - No chodź, nie ma mnie w Japonii, to i tak nie masz co oglądać.
- Wyobraź sobie, że nie oglądam skoków dla ciebie - to po pierwsze. Po drugie: gdzie niby mielibyśmy jechać? A po trzecie: jest 3 w nocy, to chyba nie jest dobra pora na jakieś wyjazdy - odparłam, opatulając się szczelniej kocem. Niezadowolony Anders wziął pilota, wyłączył telewizor, po czym wziął mnie na ręce i wyniósł z mieszkania, pomimo moich protestów i walenia pięścią w jego klatkę piersiową. - Postaw mnie, słyszysz? Nawet się nie ubrałam!
- Jakoś mi to nie przeszkadza.
- Anders, proszę cię, jak złapię anginę czy jakieś inne choróbsko to nie wyjadę do Polski, dopóki nie będę zdrowa.
- Jak dla mnie możesz zostać w Norwegii nawet do końca życia.
- Anders...
Zrezygnowany zróbił w tył zwrot i zaniósł mnie z powrotem do mieszkania. Trochę zrobiło mi się przykro, kiedy spostrzegłam, że entuzjazm z niego uleciał. Pocałowałam go w policzek i kazałam mu się nie dąsać, bo pojadę z nim na tę jego wycieczkę, tylko musiałam przebrać się w coś, w czym nie zamarznę na śmierć. 
I tym sposobem po piętnastu minutach siedzieliśmy w samochodzie, jadąc do... No, nie wiem dokładnie gdzie, ale miałam nadzieję, że to będzie warte tego wszystkiego. Skupiony na drodze Norweg milczał jak grób i nawet moje świdrowanie go wzrokiem nie przyniosło żadnych efektów. 
Po jakichś czterdziestu minutach znaleźliśmy się na miejscu, a to co zobaczyłam przerosło moje wszelkie oczekiwania. Fannemel nieco się rozchmurzył, kiedy zauważył moją reakcję na widok Hornindalsvatnet w blasku księżyca. Nie spodziewałam się, że skoczek zdecydował się na pokazanie mi najgłębszego jeziora w Europie, a już na pewno nie o takiej porze. 
- Spacer? 
- Spacer.
Wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy wzdłuż skalnego murku, obserwując okolicę. Nie mogłam wyjść z zachwytu nad tym miejscem i chyba musiałam popukać się w czoło, że narzekałam na ten szalony pomysł z przyjazdem tutaj. 
Trochę niepewnie splotłam swoje palce z Andersowymi, co on skwitował uśmiechem. Chciałam coś powiedzieć, ale w tamtym momencie jakiekolwiek słowa były czymś zbędnym.
Po kilkunastominutowej przechadzce dotarliśmy do ławeczki, która stała pod niewysokim drzewem, gdzie postanowiliśmy się zatrzymać. 
- Dziękuję - powiedziałam, przerywając ciszę między nami. - Za ściągnięcie mnie do Norwegii, troszczenie się o mnie, wyrozumiałość, cierpliwość, zabranie mnie tutaj... Za wszystko.
- To ja powinienem ci dziękować - odparł, nie spuszczając ze mnie wzroku ani na moment. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaki jestem wdzięczny, że mnie nie spławiłaś, chociaż mogłaś to zrobić. W ogóle się nie znaliśmy, nie licząc tej nocy w Wiśle. A ty, nie wiedzieć czemu, zaufałaś mi i wpuściłaś do swojego świata. Pomimo tego, że kiedy spałaś to grzebałem w twoim telefonie, wyrzucałem papierosy i bywałem nadopiekuńczy. Dalej tu jesteś i za to ci dziękuję.
- Jestem i jeszcze trochę się ze mną pomęczysz.
- Poważnie? Mimo tego, że Kubacki cię przede mną ostrzegał?
Zamarłam. W zdziwieniu wybałuszyłam oczy, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Nie miałam pojęcia, że ktoś słyszał tamtą rozmowę, a szczególnie Fannemel, bo w końcu dotyczyła też jego. 
- To pod hotelem... Ile z naszej rozmowy usłyszałeś?
- Wystarczająco dużo, by wiedzieć, że Dawid jest zazdrosny, a twoja mama coś przed tobą ukrywała.
Mój Boże...
Czułam jak wszystko do mnie wraca i uderza mnie mocno w twarz. Oh, to smutna rzeczywistość, od której starałam się uciec zamiast się z nią zmierzyć.
- Nie chcę o tym mówić. Nie dzisiaj - wymamrotałam po cichu, zerkając na Andersa. 
- W porządku - zgodził się i objął mnie ramieniem. Przysunęłam się bliżej niego i położyłam dłoń na spoczywającej na jego brzuchu ręce. - Chcę tylko żebyś wiedziała, że nigdy nie zrobiłbym czegoś, co mogłoby cię zranić. 
Jego czułość sprawiała, że zaczęło zbierać mi się na płacz. Był dla mnie taki dobry, a ja nawet nie mogłam mu się odpłacić będąc z nim stuprocentowo szczera. W ciągu tych kilku miesięcy staliśmy się dobrymi przyjaciółmi, lecz miałam obawy, że moje rosnące względem niego uczucia mogą to zepsuć, a ja bym sobie tego nie wybaczyła. Poza tym sprawa z Kubackim nie dawała mi spokoju, mimo że nie mogłam liczyć na więcej niż na zwykłą koleżeńską relację. Po raz kolejny stałam na rozstaju dróg, gdzie musiałam podjąć decyzję w którą stronę pójdę i nie mogłam się już z niej wycofać.  
Spojrzałam na Andersa i uśmiechnęłam się sama do siebie. Chciałabym uporać się z demonami przeszłości, by móc ruszyć dalej. I miałam nadzieję, że kiedy już ruszę to Fannemel będzie przy mnie.

*

Na powitanie zostałam zmiażdżona przez Kubę, który przyjechał po mnie na lotnisko. Potem jednak dostało mi się za to, że podczas mojego pobytu w Hornindal odezwałam się do niego i Maćka zaledwie 2 razy: kiedy byłam już u Andersa i wczoraj, żeby przypomnieć o swoim istnieniu i poprosić, by któryś z nich mnie odebrał. Na stwierdzenie, że "Pewnie dobrze się bawiłam" wywróciłam oczami, bo to było oczywiste. Tydzień spędzony z dala od wszelkich problemów to było coś, czego potrzebowałam najbardziej. Ale przyszedł kres słodkiemu
lenistwu i już jutro wracałam do pracy, bowiem w weekend czekały nas ostatnie konkursy przed Igrzyskami Olimpijskimi. 
- Jak było? Opowiadaj, a nie siedź jak taka cicha myszka w dziurze.
- Chyba pod miotłą. Jako kot powinieneś to wiedzieć.
Parsknął śmiechem i zerknął na mnie podejrzliwym wzrokiem. No nie, to teraz był ten moment kiedy zostanę zasypana milionem pytań. Lepiej byłoby gdybym zamknęła oczy i udawała, że śpię, ale przy nim taki numer nie przejdzie.
- Było fajnie, naprawdę. Anders mieszka w pięknej okolicy, więc narobiłam sporo zdjęć. Nie wiem, co byś chciał jeszcze wiedzieć? - rzekłam, szukając w torebce moich słuchawek, ale to było ciężkie, kiedy ma się w niej bajzel. W tym aspekcie byłam typową kobietą. 
- Jak tam Fannemel? - zapytał, uśmiechając się przy tym znacząco. - I nie wykręcaj się, zaczęłaś się rumienić.
- Ugh, sobie znalazłeś temat do rozmowy - fuknęłam wściekle. - Powiedz mi lepiej, co do za ważna sprawa o której pisał Maciek?
- Dowiesz się, kiedy dojedziemy na miejsce - odpowiedział tajemniczo. - Jeszcze nam za to podziękujesz. 
- Albo was zabiję.
No pięknie, następnym się zebrało na jakieś niespodzianki. 
Po wielkich poszukiwaniach (czyli wywaleniu wszystkiego z torebki) znalazłam w końcu te pieprzone słuchawki, dzięki czemu mogłam odpłynąć przy dźwiękach piosenek Toma Odella. Zrezygnowana i zmęczona wkrótce zasnęłam, nie głowiąc się dłużej nad tym, gdzie Kuba mnie wiezie.

* * *

Był rozdział na mikołajki, to jest i na święta.
Przy okazji - licznik pokazuje ponad 10 tysięcy wyświetleń. Trochę wow. 
Dziękuję każdemu, kto czyta tę historię, niezależenie czy komentuje czy nie (choć nie ukrywam, że fajnie byłoby poznać waszą opinię na temat tego, co tutaj publikuję).
Chciałabym Wam życzyć zdrowych i radosnych świąt, udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku. :) Bądźcie zdrowi, uśmiechnięci i silni w tym nadchodzącym 2015 roku! :)

sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział 9.

Podczas pierwszego dnia pobytu w Norwegii, Fannemel chyba pożałował, że zdecydował się na ściągnięcie mnie do Norwegii. Zachowywałam się tak samo jak w Polsce - mało jadłam, na pytania zazwyczaj odpowiadałam "tak", "nie" lub "daj mi spokój" i nie chciałam robić nic bardziej produktywnego od leżenia i słuchania muzyki. Dopiero nazajutrz, kiedy Anders poszedł pobiegać wczesnym rankiem, zdałam sobie sprawę, że zachowuję się idiotycznie. Byłam jego gościem, zaprosił mnie do siebie, bo się martwił i próbował mnie odciągnąć od nękających mnie myśli, a ja byłam zwykłą niewdzięcznicą. Podobnie zresztą traktowałam wszystkich znajomych w Zakopanem, którzy w końcu się poddali, nie wiedząc jak mogą mi pomóc.
Postanowiłam zrobić pierwszy krok, by to naprawić i zabrałam się... za robienie śniadania. Niestety, w kuchni skoczka nie znalazłam zbyt wiele, więc po 15 minutach czekały na niego kubek z herbatą i talerz z kanapkami z Nutellą. Chociaż tyle mogłam zrobić na sam początek.
Korzystając z nieobecności Fannisa zdecydowałam się na zwiedzenie jego mieszkania. Co prawda nie było ono duże, ale bardzo przytulne. Problem był jedynie taki, że była tylko jedna sypialnia, którą postanowił mi odstąpić, a sam przeniósł się na kanapę w salonie. Biedaczek. Później Stoeckl będzie miał pretensje do niego, że porusza się niczym staruszka. Nie ubliżając oczywiście starszym ludziom! Oh, powinnam się czasem ugryźć w język.
Moja wycieczka była krótka, a jej ostatnim punktem było pomieszczenie między sypialnią, a łazienką. Wahałam się przez moment, czy powinnam tam wchodzić, skoro Anders nie wspominał o tym pokoju. Z drugiej strony nie wydał mi wyraźnego zakazu, więc czemu by nie? Gorzej, jeśli by się okazało, że ma tam swój mały pokoik zabaw niczym z 50 twarzy Greya i jeszcze miał w planach nie tam zamknąć pewnej nocy. Boże, co ja bredzę?
Ostatecznie ciekawość zwyciężyła. Pociągnęłam za klamkę, po chwili przekraczając próg tajemniczego miejsca i weszłam do środka. Po omacku znalazłam włącznik światła (po drodze strącając coś i robiąc przy tym dużo hałasu) i moim oczom ukazała się... 
No właściwie to nie wiedziałam jak to nazwać. Graciarnia? Na pierwszy rzut oka rzuciły mi się wiszące na wieszaku stare kombinezony Fannemela. Na podłodze leżały dwie walizki, obok nich stał odkurzacz, w kącie pokoju para nart. W skrócie: nic, co byłoby warte uwagi, dlatego też nie dziwiłam się, że Anders nie wspominał o tej części mieszkania.
I gdy już miałam wychodzić moją uwagę zwróciło drewniane pudełko, które musiałam zrzucić. Podniosłam je, po czym zaczęłam mu się dokładnie przyglądać. Eh, skoro już byłam na tyle wścibska, żeby tutaj wejść, to otworzenie tego już nie stanowiło dla mnie żadnej bariery. 
Listy. Dużo listów. 
Cholera, to już było przegięcie. Nie mogłam przecież czytać cudzej korespondencji. Zapewne musiały one mieć dla niego szczególną wartość, skoro je zachował. 
Wtem usłyszałam trzask drzwi. W popłochu odstawiłam szkatułkę na swoje miejsce i wyleciałam na korytarz. Nawet nie spostrzegłam jak czas szybko leciał, ale ucieszyłam się na widok Andersa, który przywitał mnie przelotnym buziakiem w policzek, a po krótkiej chwili czmychnął do łazienki. 
Usiadłam przy stole, czekając aż Fannemel skończy brać prysznic. W tym czasie zdążyłam policzyć do 246321 i zmówić trzy razy Zdrowaś Mario. No dobra, tak na poważnie to po 10 minutach Anders siedział już obok mnie przy stole.
- Będę musiał cię opuścić na parę dni - oznajmił Norweg, oblizując sobie palce z czekolady. Spojrzał na mnie z uśmieszkiem na twarzy i wziął kolejną kanapkę z talerza. - Hmm, mogłem wstąpić do sklepu...
- Jak to opuścić? - zapytałam, mierząc go wzrokiem. Woda kapała mu z włosów, mocząc przy tym jego niebieską koszulkę, w efekcie czego materiał przylepił się do ciała. Cholera, chyba za bardzo się skupiłam na mało ważnych szczegółach, zamiast na tym, co do mnie mówił. A od dłuższej chwili nawijał jak nakręcony.
- ... dlatego jest to dla mnie bardzo ważne. Oczywiście twoje odwiedziny też, ale rozumiesz mnie, prawda?
- Tak, oczywiście, nie ma problemu.
- Nie słuchałaś mnie. Równie dobrze mógłbym opowiadać teraz o długości szyi żyrafy, a ty byś i tak mi przytaknęła.
- Przepraszam, ja...
- Wiesz co? Nieważne. Ostatnio nic nie robisz, tylko przepraszasz. Zastanawiam się, czy twoje przeprosiny jeszcze coś znaczą czy po prostu robisz to z automatu?
Słowa Andersa skomentowałam krótko i boleśnie - spoliczkowaniem go. Wkurzona wstałam z miejsca, po czym oddaliłam się do sypialni, starając się by nie usłyszał mojego płaczu. Może nie powinnam była wychylać nosa poza dom Kotów. Ba! Najlepiej by było gdybym wyparowała. Od razu wszystkim zrobiłoby się lżej, bo nie musieliby się ze mną męczyć.
Zmęczona tą pieprzoną sprzeczką i płakaniem przymknęłam oczy. Od dawna twierdziłam, że sen jest lekiem na całe zło, tak więc pozwoliłam sobie odpłynąć do lepszego świata.



Obudziłam się z wielkim bólem głowy i z jeszcze większymi wyrzutami sumienia. Moje spłacanie długu wdzięczności szło mi naprawdę kiepsko, za co musiałam go przeprosić. Taa, chyba jednak miał rację co do mojego postępowania, a ja fochnęłam się niczym urażona księżniczka, do której mi było daleko.
Omal nie spadłam z łóżka, kiedy przewróciłam się na drugi bok i spostrzegłam, że Fannemel siedzi w fotelu i mnie obserwuje. Blondyn podszedł do łóżka, a po chwili położył się obok w identycznej pozycji do mojej - z ręką pod głową oraz podkurczonymi nogami. 
- Natasza, ja już nie wiem, co z tobą zrobić - odezwał się pierwszy ze stoickim spokojem w głosie. - Może trzeba cię przełożyć przez kolano i porządnie sprać po tyłku? 
- Oh, przyznaj się po prostu, że chciałbyś podotykać mojego tyłka i dać mi klapsy, zamiast dorabiać do tego jakiejś zbędnej historii - odparłam, co on skwitował śmiechem. - No co?
- Nic, brakowało mi ciebie takiej - wyznał z uśmiechem i pogłaskał mnie czule po policzku. - Trochę wcześniej przegiąłem. Przepraszam.
- Emm, nic nie szkodzi, naprawdę - wybąkałam. - Czemu robisz to wszystko?
- Niby co? 
- No... Dlaczego po tym co zaszło w Wiśle nie dałeś sobie ze mną spokoju? Dlaczego postanowiłeś się do mnie zbliżyć? Dlaczego jeszcze ze mną wytrzymujesz?
- Hola, hola, przystopuj z tymi pytaniami! - zakrzyknął i znowu się zaśmiał. - Ciężko z tobą wytrzymać, ale to jest tego warte i możesz mi wierzyć lub nie, ale już wtedy w Wiśle wiedziałem, że coś w sobie masz. 
- Masz rację, nie wierzę ci - powiedziałam, uśmiechając się do niego. - Jestem totalnie przeciętna, ciągle się mazgaję i nie potrafię pozbierać mojego życia do kupy. 
- Nieprawda. Wiele przeszłaś, ale jesteś silna i wiem, że się podniesiesz. Co cię nie zabije, to cię wzmocni, moja droga.
Z bijącym jak oszalałe sercem przybliżyłam się do Norwega i musnęłam jego wargi. Skoczek w pierwszej chwili był zaskoczkony, lecz nie odtrącił mnie. Przyciągnął mnie do siebie, tym samym przedłużając pocałunek. 
- Takie przeprosiny to ja rozumiem...
- Oh, przymknij się i nie psuj tej chwili!

***

Jak zwykle wyszło nie tak, jak chciałam.
Witam, cześć, dobry wieczór.
Wrzucam z okazji Mikołajek i 2 miejsca Fannisa w Lillehammer. Pękam z dumy z tego norweskiego krasnala (chociaż mogło być 1 miejsce, ale cii).
Podziwiam wytrwałych, którzy tu jeszcze są. Love ya.

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 8.

Leżałam na łące i wpatrywałam się w niebo, po którym przesuwały się białe kłębiaste chmury. Bawiłam się swoim długim warkoczem, słuchając przy tym śpiewu ptaków. Wszystko tutaj wydawało się takie proste. Czułam się dobrze. Nie myślałam o Dawidzie, Andersie, pracy, nieprzyjemnościach. Byłam wolna od wszelkich problemów. Wystarczała mi zielona trawa, piękna pogoda i leżąca obok mnie mama. Obydwie miałyśmy na sobie takie same sukienki - białe w żółte kwiaty, sięgające do kolan. W przeciwieństwie do mnie moja rodzicielka nie związała swoich długich czarnych włosów. Zawsze ludzie powtarzali jakie jesteśmy do siebie podobne, nie tylko z wyglądu. Obie uparte, przez co często dochodziło między nami do sprzeczek. Ale była moją matką, którą kochałam i byłam wdzięczna jej za wszystko, co dla mnie zrobiła. 
Niespodziewanie podniosła się z miejsca i zaczęła iść w stronę sąsiadującego z łąką lasu. Czym prędzej podążyłam za nią, lecz dystans się nie zmniejszał, a gdy zaczęłam biec, to ona oddaliła się jeszcze bardziej. Moje wołanie również nie przyniosło efektów, bowiem po chwili zniknęła między drzewami.
- Mamo! - krzyknęłam po raz kolejny. - Gdzie jesteś?
- Mamusia odeszła - usłyszałam za sobą cichy głosik. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się mała dziewczynka. Warkocz, zielone oczęta, sukienka w kwiatki... Cholera, to byłam ja. W mniejszej wersji, ale jednak to ja. - I już nie wróci.
- Nie mów tak, na pewno zaraz przyjdzie - odparłam, po czym ruszyłam w głąb lasu. - Mamo! Mamo, wracaj!
- Nie wróci, mówiłam ci. Straciłaś ją.

Obudziłam się z krzykiem, który zbudził Kubę śpiącego w sąsiednim pokoju. Starszy z braci Kot przybiegł z prędkością światła i przytulił mnie do siebie. Nim się zorientowałam, siedziałam i płakałam, wtulona w przyjaciela.
- Natka, to tylko sen - powtarzał jak mantrę, próbując mnie uspokoić. - Poczekaj, przyniosę ci wody.
- Nie zostawiaj mnie, proszę - powiedziałam roztrzęsiona. - Czy mógłbyś... Zostać ze mną?
- Tak jak wtedy, gdy byliśmy mali i bałaś się burzy?
- Tak jak wtedy.
Kuba uśmiechnął się lekko na to wspomnienie i pocałował mnie w czoło. Chwilę później leżeliśmy razem w łóżku, próbując zasnąć ponownie. O ile on po dziesięciu minutach już smacznie drzemał, o tyle ja wpatrywałam się w sufit. Bałam się zamknąć oczy, myśl o tym, że czeka mnie kolejny koszmar z moją mamą w roli głównej mnie przerażała. 

*

Tęsknota jest beznadziejnym uczuciem. Siedzenie i rozpamiętywanie tego co było, minęło i już nigdy nie wróci, choćbyśmy pragnęli z tego całych sił. Nienawidzę tego uczucia, a ono siedzi we mnie, uczepiło się i nie chciało zostawć w spokoju. 
Pustka.
Mam wrażenie jakby część mnie i mojego życia rozpadały się z każdą osobą, która mnie opuszczała. Nie chciałam tracić już nikogo więcej, zwłaszcza przez swoją głupotę i fochy. 
Chyba pogubiłam w tym wszystkim. Chyba już nie mogę dłużej udawać tego, że jestem silna. Chyba nie potrafię poradzić sobie ze swoimi uczuciami. Wszystko jest takie niepewne i chwiejne. Jednego dnia ktoś jest, a następnego już go nie ma. Skąd mogę wiedzieć, czy mówiąc "Do zobaczenia" jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy?
Dlatego też postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, innymi słowy - spotkać się z Kubackim. 
Nacisnęłam guzik koło drzwi dwukrotnie, a po chwili ukazała mi się blond czupryna Kubackiego. Włosy jak zwykle w artystycznym dawidowym nieładzie. Uśmiechnęłam się do niego niepewnie i pozwoliłam się przytulić. Jezu, serio? Miałam nadzieję, że chociaż on nie traktował mnie jak dziewczynkę z sercem z porcelany, nawet jeśli nią trochę byłam.
Pociągnął mnie za rękę do środka, burcząc coś pod nosem o przeziębieniu i noszeniu czapki. Zapewne przypomniały mu się złote rady mojej babuni, która zawsze nas karciła za to, jeśli ośmielaliśmy się wyjść na zewnątrz bez nakrycia głowy. Ah, dobre czasy...

- Natasza? - z letargu wyrwał mnie głos Dawida. Odleciałam gdzieś myślami i musiał mnie sprowadzać na ziemię, co ostatnio zdarzało się dosyć często. Ciągle łaziłam przygnębiona i zamyślona, wyglądając przy tym jak upiór z tą swoją posępną miną i worami pod oczami. - Pytałem, czy chcesz się czegoś napić?
- Nie pogardzę herbatą.
Usiadłam na krześle przy kuchennym stole i obserwowałam każdą wykonywaną przez niego czynność. Najpierw wziął dwa kubki, z czego jeden z nich był niebieski z namalowaną podobizną słonika. Kiedy byliśmy jeszcze razem i przesiadywałam u Dawida godzinami, to zawsze go używałam. Chcąc nie chcąc na to wspomnienie uśmiechnęłam się sama do siebie. Miło było wiedzieć, że wciąż o tym pamiętał mimo upływu czasu. 
- Proszę. - Postawił przede mną naczynie z parującym jeszcze napojem. Usiadł po drugiej stronie stołu i przez dłuższą chwilę świdrował mnie wzrokiem, nieco mnie przy tym onieśmielając. - Dobrze, a teraz mów: co cię do mnie sprowadza?
- Oh, to nie mogę cię odwiedzić tak po prostu? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, starając się utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Niech to szlag, to było trudniejsze niż myślałam. 
- Jak sama nie tak dawno stwierdziłaś od jakiegoś czasu nie mamy w zwyczaju ot tak do siebie wpadać. Więc?
Westchnęłam ciężko, po czym wzięłam łyk herbaty. Kilka głębokich wdechów. Chciałam to zrobić. Nie mogłam dłużej tego wszystkiego w sobie dusić, bo czułam jak z każdym dniem brakuje mi powietrza.
- Maciek z Kubą doszli do wniosku, że może powinnam pójść do psychologa - wyznawałam, po czym opuściłam głowę w dół. - Oczywiście radzą mi to, bo się martwią. Sądzą, że rozmowa z kimś obcym może być lepsza niż z kimś zaprzyjaźnionym.
- Oh, ee... I co ty na to? - wybąkał zbity z tropu. 
- Uświadomiłam sobie, że jest jedna osoba, z którą chciałabym pogadać o tym, co mnie ostatnio spotkało - powiedziałam i spojrzałam na niego. - Ty jesteś tą osobą, Dawid. Nikt inny tylko ty. 
- Natasza...
- Proszę, pozwól mi to powiedzieć. Nie mogę tak żyć, rozumiesz? Nienawidzę kłamać - przerwałam mu ostro. - A prawda jest taka, że ty zawsze wiedziałeś co powiedzieć lub kiedy nie trzeba nic mówić, jedynie przy mnie być, puścić mi jakiś film i posiedzieć ze mną. Samą swoją obecnością potrafiłeś sprawić, że świat wydawał się być mniej ponury niż w rzeczywistości - wpadłam w jakiś pieprzony słowotok, ale miałam potrzebę wyrzucenia z siebie tego, co mi ciążyło. - Zależy mi na tobie i nie chcę cię stracić. Nie przeżyłabym gdybym miała stracić kolejną ważną osobę.
Zacisnęłam mocno powieki, lecz to nie zatamowało cisnących się do oczu łez, które zaczęły spływać po policzkach. Kubacki podniósł się ze swojego miejsca, by po chwili znaleźć się przy mnie i spokojnym głosem powtarzać "Już w porządku, Nati, w porządku". Gdybym miała więcej siły i odwagi to krzyknęłabym, że wcale nie jest w porządku. Zamiast tego lustrowałam zmartwioną twarz blondyna, który wstał i przyciągnął mnie do siebie.
- Nie stracisz mnie, rozumiesz? - wyszeptał. W tym swoim spokoju był również czuły, każdy jego gest był niezwykle delikatny, jak gdyby bał się mnie skrzywdzić. 
Wtem usłyszałam brzęk kluczy oraz otwieranych drzwi. Kilkanaście sekund później do kuchni wparowała niewiele niższa od Dawida blondynka, po której widać było, że nie podoba jej się moja obecność tutaj ani że stoję tak blisko skoczka. Na jej widok chłopak od razu puścił moją rękę, po czym nieco zakłopotany chciał nas sobie przedstawić.
I tak właśnie poznałam Martę - dziewczynę faceta, którego wciąż kochałam.

*

- Fannemel, jestem idiotką. Jak mogłam się łudzić, że ja i on możemy do siebie wrócić? 
- Mała, nie mów tak! To on jest idiotą, bo zrobił ci nadzieję...
- Nie, nie, nie. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Albo spakować się i polecieć na Grenlandię.
- A Norwegia? Taki ładny kraj. I mieszka tu taki jeden, co cię lubi.
- Serio mówisz?
- Moje ramiona są zawsze dla ciebie otwarte... Znaczy drzwi! Chodziło mi oczywiście o drzwi!

* * *

Nic już nie wiem.
Wracam tu. Chyba. Tak jakby. 
To powyżej jest słabe. Z weną słabo, z czasem słabo, ale chęci są.
Jestem otwarta na wszelką krytykę (o ile ktoś tu jeszcze jest i to przeczyta).

piątek, 11 lipca 2014

Rozdział 7.

Kto by pomyślał, że ten nieznany nikomu dotąd Thomas Diethart, wygra Turniej Czterech Skoczni? Młody skoczek z Austrii stał się rewelacją, podobnie jak jego ojciec, który w szale radości chciał się przedostać do swojego syna. Pod pachą trzymał różową pluszową świnkę, która prawdopodobnie służyła ich rodzinie za talizman. Cóż, jak widać - przydała się.
Przyglądałam się stojącym na podium Diethartowi, Morgensternowi i Ammannowi, gdy wtem poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach. Odwróciłam się i zobaczyłam Fannemela, który po chwili pociągnął mnie za rękę i zaczął przedzierać się przez tłum. 
- Gratuluję dzisiejszych świetnych skoków - powiedziałam, kiedy znaleźliśmy się z dala od wszystkich i mogliśmy porozmawiać przez chwilę zanim nasze ekipy zaczną się zbierać. 
- Dzięki - odparł, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Co u Kubackiego?
Szczęka mi opadła, kiedy usłyszałam to pytanie. Po chwili dotarło do mnie, że muszę dziwnie wyglądać z rozdziawioną buzią, więc musiałam się zebrać w całość. Cholera, miałam nadzieję, że nikt nas wtedy nie widział, dopóki Dawid mi nie wyjaśni, co w niego wstąpiło. 
- To skomplikowane - rzekłam i zwiesiłam głowę, skupiając wzrok na czubkach swoich butów. - Nawet bardzo skomplikowane.
- Eh, Natasza... - westchnął ciężko i ujął moją twarz w dłonie. - Martwię się o ciebie.
- Nie musisz, wszystko jest w porządku - zapewniłam go łamiącym się głosem. Norweg założył mi za ucho kosmyk włosów i pocałował w czoło, po czym przytulił do siebie. - Wszystko jest w porządku - powtórzyłam, wtulając się w niego jeszcze bardziej.
- Próbujesz przekonać mnie czy siebie? - zapytał, nie wypuszczając mnie ze swoich objęć. - Nie zrozum mnie źle. Jak zobaczyłem cię całującą się z nim, to nie wiedziałem, co myśleć. Nie chcę, żeby znowu cię zranił.
- Nie pozwolę na to. - Odsunęłam się od niego delikatnie. - Poza tym... Ja też go zraniłam. 
Nagle Anders cały się spiął, obserwując coś za moimi plecami.
A raczej kogoś.
Wyswobodziłam się z uścisku Fannemela i odwróciłam w stronę Kubackiego, który patrzył wilkiem na Norwega. Staliśmy tak, dopóki Dawid nie wyminął nas, potrącając mnie przy tym ramieniem. Zachwiałam się lekko i gdyby nie Fannis, leżałabym na śniegu. Ucałowałam go szybko na pożegnanie, a po chwili pobiegłam za Dejvim, który pewnie nie wiadomo co sobie wyobrażał o naszej dwójce. Nie zdawałam sobie sprawy jak to może z boku wyglądać. Kurwa, a wszystko tak dobrze się układało! 
- Poczekaj! - krzyknęłam, nie mogąc go dogonić. Chyba musiałam w końcu zabrać się za swoją kondycję i odstawić fajki. - Dawid, stój!
Ale on był głuchy na moje wołanie. Narzucał coraz większe tempo i zatrzymał się, kiedy znalazł się przy naszym autobusiku, w którym siedzieli wszyscy, czekając na nas. Rozmawiając z Andersem musiałam stracić poczucie czasu, skoro byliśmy gotowi do odjazdu. Posłałam wszystkim przepraszający uśmiech i zajęłam miejsce obok Maćka, który od razu zaczął zadawać milion pytań, na które nie miałam ochoty odpowiadać. Wobec tego założyłam słuchawki na uszy, by pogrążyć się w muzyce i choć na parę godzin zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Kot widząc, że nic w tym temacie nie wskóra i nie namówi mnie do zwierzeń, przez resztę drogi nie odezwał się do mnie ani słowem. Świetnie. Widocznie wszyscy byli gotowi gniewać się na mnie o największe możliwe pierdoły. 
Zamknęłam oczy i pozwoliłam Beatlesom przenieść mnie do lepszego miejsca, gdzie jednorożce biegają, chmury są z waty cukrowej, a w ogrodzie miałam staw, w którym zamiast wody była czekolada. Aż się głodna zrobiłam.
- Natasza! - usłyszałam rozdzierający krzyk, który głośnością przebił moje ukochane "Love me do". 
- No co? - warknęłam wściekła. Nie dadzą człowiekowi trochę odpocząć i pomarzyć o łakociach. - Czego, kurwa, znowu ode mnie chcecie?
- Żebyś przestała śpiewać. Chcieliśmy się przespać - wyjaśnił spokojnie Kamil z rozbawieniem na twarzy. - Niezły koncert, ale naprawdę, nuć pod nosem.
Czułam jak moje policzki oblewają się rumieńcem. No tak, jeszcze tego brakowało, żebym na moich skocznych chuderlaków nawrzeszczała. Przeprosiłam ich za moje wycie i obiecałam, że to się już nie powtórzy. Westchnęłam ciężko, schowałam telefon do torby, po czym oparta o Maćkowe ramię również próbowałam zasnąć. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jestem taka zmęczona, kiedy po paru minutach odpłynęłam.

*

- O, cześć Mustaf! Nie spodziewałem się ciebie.
- Cześć. Uhm, ta, bo widzisz... Jest Natka?
- Eee... Tak, jest na górze. Pokój na końcu korytarza.
- Dzięki.
Kurwa, co on tutaj robił?
Z prędkością światła próbowałam nieco ogarnąć nieład na moim łbie, splatając włosy w kucyka. Wybrał sobie świetną porę na wizytę, doprawdy, zajebistą wręcz. Ugh, co ja się przejmowałam? Przecież to tylko Kubacki. Tak, mogłam sobie wmawiać. Dobra, Natasza, koniec histeryzowania. Ulubione dresy i bluza to idealny na strój na przyjęcie swojego byłego, który za tobą tęsknił i się z tobą całował parę dni temu. 
- Przeszkadzam? - zapytał, wchodząc bez pukania do pokoju. Gdyby to był ktoś inny to zapewne wytknęłabym o braku manier, ale... ale to był Dejvi. - Mogę przyjść kiedy indziej.
- Nie wygłupiaj się - odparłam i uśmiechnęłam się do niego. - Wszystko gra?
- Czemu pytasz?
- Oh, no wiesz, jakoś wcześniej nie miałeś zwyczaju do mnie wpadać. Więc?
Usiadł na brzegu mojego łóżka, wpatrując się w swoje blade dłonie. Stanęłam nad nim i przeczesałam palcami jego włosy, które opadały mu na czoło, przysłaniając jego prawe oko. Podniósł głowę do góry, przenosząc swoje niebieskie ślepia na mnie. Z każdą sekundą czułam jak ta cisza mnie przytłacza, ale nie chciałam na niego naciskać. Jeśli chciał pomilczeć, to w porządku, mogłam mu w tym potowarzyszyć. Byleby tylko był ze mną i nie odchodził.
- Kiedy wyjechałaś, poczułem się jakby ci na mnie nie zależało - odezwał się w końcu. - Gdyby było inaczej, to dowiedziałbym się wcześniej albo pożegnałabyś się ze mną. Ale ty zostawiłaś mi jedynie liścik, który z wściekłości potargałem, zaraz po jego przeczytaniu.
- Jak mogłeś tak pomyśleć? - mój głos stał się piskliwy. Nawet nie wiem kiedy do oczu napłynęły mi łzy. - Powinieneś wiedzieć, że nigdy nie chciałam cię zranić. 
- Był moment, gdy... Gdy byłem gotów jechać za tobą. Szukać cię - mówił, cały czas na mnie patrząc. - Odpuściłem. Z każdym dniem narastała we mnie złość do ciebie, aż zdałem sobie sprawę, że nienawiść pomoże mi szybciej się z tym wszystkim uporać.
Rękawem bluzy wytarłam swoje mokre policzki. Wiedziałam, że to było nieuniknione, musieliśmy rozprawić się z przeszłością, która nie pozwalała nam normalnie żyć i warczeliśmy na siebie przy każdej nadarzającej się ku temu okazji. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że Dawid tak bardzo to przeżył. Byłam wtedy zwykłą, niczym nie wyróżniającą się siedemnastolatką, trochę popieprzoną i całym sercem kochającą skoki. On zaś był dwudziestolatkiem, który zaliczył już swoje pierwsze występy w Pucharze Świata i marzył o wskoczeniu do kadry A, co mu się udało. 
- Przepraszam za to w Wiśle, bo zachowałem się jak buc. Do tego to moje dziwne zachowanie w Austrii...
- Było minęło. Teraz już będzie lepiej.
Uniósł kąciki ust ku górze, tym samym sprawiając, że jego twarz się rozpromieniła. Wstał z miejsca, pocałował mnie w policzek, po czym ruszył w stronę drzwi. Patrzyłam jak opuszcza pomieszczenie, gdy wtem odwrócił się i powiedział coś, czego kompletnie się nie spodziewałam.
- Pocałowałem cię w Innsbrucku, bo pragnąłem przez moment znów poczuć, że jesteś moja.
Ale ja byłam twoja, Dawid. Cały czas.

*

Starałam się za wszelką cenę opanować targające mną emocje, ale z marnym skutkiem, bowiem zaczęłam z płaczem biegać po domu. Kuba złapał mnie za ramiona i mocno do siebie przytulił, chcąc mnie uspokoić, ale ja nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Po upływie jakichś dziesięciu, może piętnastu minut siedziałam z braćmi Kot i ich rodzicami w salonie, którzy wyczekiwali wyjaśnień, dlaczego zerwałam się w środku nocy i biegałam jak opętana.
- Zadzwonili do mnie ze szpitala, że moja mama miała wypadek... I ona... I ja... Boże... Nie ma jej, odeszła, straciłam ją...

* * *

Męczyłam, męczyłam i wymęczyłam.
Dziękuję, że komentarze pod szóstką. Dobrze wiedzieć, że jeszcze tu jesteście. <3
2 tygodnie do LGP, kochani! :D

wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział 6.

Później wszystko się posypało.
No, może nie do końca wszystko, ale przede wszystkim na płaszczyźnie zawodowej. Widok Kubackiego mnie irytował i jeśli nie musiałam, to starałam się do niego nie odzywać. A kiedy zachodziła taka potrzeba to były to zwykle krótkie zdawkowe zdania, przy czym obrzucałam go chłodnym jak powietrze za oknami spojrzeniem. Niestety, nasze relacje wpływały również na grupę, czego starałam się uniknąć, lecz nie zbyt mi się to udało.
Moi mili, w końcu przyszła zima. 
Teoretycznie. W kalendarzu można było dostrzec iż zbliżają się święta zaś w Polsce za wiele śniegu nie było, choć w Zakopanem nie można było narzekać na jego brak.
W dzień Wigilii, Fannemel zadzwonił do mnie na Skype z życzeniami. Obawiałam się trochę rozmowy z nim, bo chcąc nie chcąc wzięłam sobie do serca słowa tego dupka. Znaczy Dawida. Wiecie jak to jest - bierzecie imię Dawid, przestawiacie literki, parę wyrzucacie, inne wstawiacie i voila! Z Dawida robi się dupek.
Ale Andersowi nie mogłam tego powiedzieć, nawet jeśli mnie korciło, gdyż byłam ciekawa jego reakcji. Wyśmiałby mnie? Zignorował to? A może obraziłby się i już nigdy więcej do mnie nie odezwał? Wolałam nie ryzykować.
Poza tym z pewnością nie uznałby mnie za normalną, gdybym powiedziała: "Wiesz, mój były facet, który mnie nienawidzi i mną gardzi, powiedział że powinnam na ciebie uważać. Czy w tej twojej uroczej blond główce tli się myśl, że chciałbyś mnie znowu przelecieć, a potem już nigdy więcej nie wysłać nawet SMS-a z "Miłego dnia" po norwesku?". Sami widzicie, brzmiało to idiotycznie.
- Natasza? - głos Norwega wyrwał mnie z letargu. - Słuchasz mnie?
- Mhm - mruknęłam pod nosem i spojrzałam na niego. - Przepraszam.
- Eh, w porządku - westchnął ciężko, przeczesując włosy dłonią i pozwalając kilku blond kosmykom opaść na czoło. - Zawsze jesteś taka zamyślona i ciężko do ciebie dotrzeć - stwierdził z troską w głosie. - Na pewno u ciebie wszystko dobrze?
- Nie - przyznałam, nie zerkając w stronę kamerki ani ekranu laptopa. Z zaciekawieniem przyglądałam się swoim niedawno pomalowanym na miętowy kolor paznokciom, byle nie patrzeć na niego i wyraz jego twarzy. - To wszystko jest skomplikowane.
- Hej, nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz.
- Dzięki.
- A teraz spójrz na mnie i pięknie się uśmiechnij - nakazał, a ja bez przekonania wykonałam jego polecenie. - Wiesz jak to mówią: jaka Wigilia, taki cały rok, nie?
- Oby nie. Nie widzi mi się każdego dnia patrzeć jak Kuba po kryjomu opycha się ciastem i się ze mną nie dzieli - odparłam i się zaśmiałam.
- Popatrz na to z drugiej strony: będziemy ze sobą cały rok rozmawiać. Nie każda dziewczyna ma szansę pogadać z Andersem Fannemelem, mała!
- Jeszcze raz nazwiesz mnie "mała", to połamię ci narty, krasnalu.
- Dobrze, mała, niech ci będzie.



Święta minęły spokojnie, o ile można spokojnie spędzać Boże Narodzenie w towarzystwie Maćka i Kuby, ale w każdym razie nie mogłam narzekać na nudę i nie miałam czasu myśleć nad tym, co wydarzyło się ostatnio. Oczywiście oboje byli na mnie źli, że nie pojechałam do Wrocławia chociażby na jeden dzień, lecz i tak mogli być ze mnie dumni, bo pokwapiłam się by zadzwonić do mamy z życzeniami. Wykręcenie tego numeru kosztowało mnie więcej niż cokolwiek innego, dlatego też starałam się nie przeciągać, czym sprawiłam swojej rodzicielce zawód. Miałam nadzieję, że kiedyś znowu będziemy mogły rozmawiać godzinami, będę mogła się jej zwierzać, plotkować i chodzić z nią na zakupy. Ale to jeszcze nie był ten moment. 
Rozpoczął się Turniej Czterech Skoczni, powoli wkraczaliśmy w decydującą fazę sezonu. Za niedługo konkursy w Polsce, podanie składów na Igrzyska i w końcu najważniejszy punkt - Soczi. Każdy skok miał wielką wagę w walce o miejsce w składzie. Wystarczył błąd, chwilowy spadek formy, by dotychczasowa ciężka praca poszła na marne. Byłam zdania, że Łukasz nie popełni błędu i wybierze skład, który nas godnie zaprezentuje. 
Byliśmy po pierwszym konkursie w Oberstdorfie. Po tym jak zaszaleli w Engelbergu apetyty wśród kibiców, dziennikarzy, a także nich samych wzrosły. Niestety, w Niemczech nie było już tak kolorowo jak w Szwajcarii, aczkolwiek tragedii nie było. 
Następnie skoczków czekał noworoczny konkurs w Ga-Pa. I jak co roku zawodnicy nie mogli sobie pozwolić na huczne świętowanie Sylwestra. Tym razem postanowiliśmy kulturalnie napić się po kieliszku szampana, posiedzieć trochę i poczekać na fajerwerki, choć to ostatnie nie udało się wszystkim. 
Na dziesięć minut przed północą poszłam po kurtkę i chwilę później wyszłam z hotelu na spacer, by móc pobyć trochę z samą sobą. Kręciłam przez kilka minut pod budynkiem hotelu, wyczekując przyjścia nowego, 2014 roku. Nie byłam fanką robienia sobie postanowień, lecz pragnęłam by ten rok był inny i lepszy niż pozostałe. Byłam gotowa na zmiany, ale tym razem te dobre, które wniosłyby więcej radości do mojego życia.
Nie pobyłam długo w swoim towarzystwie, bo właśnie dopadli mnie Ziobro z Biegunem, a zaraz za nimi biegł Murańka ciskając w nich śnieżkami. Krzysiek i Jasiek oczywiście wymyślili sobie, że będę służyć za ich tarczę, więc po chwili śnieg wylądował na mojej twarzy, co wywołało śmiech u skoczków. Wkurzona już chciałam coś powiedzieć, gdy usłyszeliśmy głośny huk. Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilkanaście sekund, gdy nagle niebo zrobiło się kolorowe. Zachwycona przeniosłam wzrok na kolorowe fajerwerki wybuchające nad naszymi głowami. 
Uśmiechnęłam się sama do siebie i do myśli kotłującej się w mojej głowie: To musi być dobry rok.

*

Z Innsbrucka wyjeżdżaliśmy w całkiem dobrych humorach, mimo że warunki uniemożliwiły przeprowadzenia drugiej serii konkursu. Kamilowi udało się wskoczyć na ostatni stopień podium, więc może ludzie zluzują i przestaną tak go przyciskać, w końcu do Igrzysk jeszcze miesiąc i nie było powodu, żeby panikować. 
Byliśmy gotowi do odjazdu, gdy Maciek spostrzegł, że Kubacki gdzieś zniknął i nie wiadomo dokąd polazł.
- Jest z nami Jasiek, jest z nami Kamil, ale nie ma Dawida, gdzie jest, kurwa, Dawid? - zaśpiewał Klemens, po czym wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. - Chociaż to mi się dzisiaj udało.
- Daj spokój, następnym razem będzie lepiej - rzekł Kamil i poklepał go po ramieniu. - Dobra, może trzeba go poszukać?
Kruczek kręcił z głową niedowierzaniem, że przyszło mu trenować takich nieogarniętych ludzi jak polska kadra skoczków, ale hej! Przynajmniej zawsze działo się coś ciekawego.
Rozeszliśmy się w różnych kierunkach, by znaleźć tego blondasa, który gdzieś się zaszył. Czemu nikt nie wpadł na to, że może on chce zostać w Austrii, porzucić skoki i zostać kozicą górską? A tak to musiałam krążyć wokół Bergisel i wypatrywać, gdzie Mustaf się podział, choć nie miałam na to ochoty. W sumie to powinnam była jeszcze skoczyć do Fannemela, bo obiecałam mu, że porozmawiamy po konkursie, ale on również przepadł jak kamień w wodę.
- Natka? - usłyszałam nawołujący głos Dawida. Odwróciłam się i zobaczyłam blondyna w jednym kawałku i lekko się uśmiechającego. To na mój widok? Wątpiłam w to, ale on nazwał mnie Natką. Już zdążyłam zapomnieć jak to zdrobnienie brzmi, kiedy to on je wypowiadał. - Muszę ci coś powiedzieć.
- Co takiego? - zapytałam, stając naprzeciw niego. 
Spojrzałam na skoczka, który miał minę jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu zrobił krok w moją stronę, pociągnął za rękę w stronę dwóch autobusów. Zatrzymaliśmy się między nimi i sterczeliśmy przez chwilę gapiąc się na siebie, gdy niespodziewanie Kubacki pochylił się nade mną i... pocałował! Tak po prostu przytknął swoje wargi do moich, składając na moich ustach czuły pocałunek. Wplótł dłoń w moje włosy, nie pozwalając odsunąć się nawet na milimetr. Cholera, dziwne... Dziwnie przyjemne.
- Dejvi?
- Natka, cholera, jak ja za tobą kurewsko tęskniłem...
- Cóż za słownictwo - wytknęłam mu i zachichotałam. Tego tylko brakowało bym teraz zachowała się jak słodka idiotka. - Nie wiem jak mogłeś się za mną stęsknić, skoro przebywam z wami cały czas.
- Ale nie o taką tęsknotę mi chodzi - odparł, głaszcząc mnie po policzku. - Brakowało mi twego dotyku, ust, tego jak nazywasz mnie Dejvim.
- Dejvi - rzekłam i wtuliłam się w niego. - Nic już z tego nie rozumiem. 
- Wyjaśnię ci wszystko, ale nie teraz. 
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Dawid cmoknął mnie w czoło i pociągnął za rękaw w stronę naszego autokaru. Szliśmy spokojnym krokiem, milcząc i nie patrząc na siebie. Kurna, a miałam być rozsądna! Z drugiej strony - gdybym przestała pakować się w niezręczne sytuacje, to nie byłabym sobą.
Obejrzałam się, by po raz ostatni popatrzeć na skocznię i wtedy dostrzegłam Fannemela stojącego z zawiedzioną miną. Pomachałam do niego na pożegnanie, po czym pognałam do wołającego i ponaglającego mnie Kota.

* * *

Cześć.
Jest tu kto?
Trochę mnie nie było, ale wracam.

PS. Z kim się widzę na LGP?
PS2. Natasza i Dawid zachowują się jakby mieli okres. Ah, te huśtawki nastrojów.

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 5.

Kolejne dni płynęły powoli i wydawało się, że weekend nie nadejdzie. Minuty ciągnęły się jak godziny, wskazówki zegara przesuwały się leniwie jak na lekcjach matematyki w liceum. 
Następnym punktem tegorocznego Pucharu Świata było Lillehammer, gdzie reprezentacja Polski po raz pierwszy w historii miała wziąć udział w konkursie mieszanym, a oprócz tego chłopaków czekały dwa konkursy indywidualne, zaś nasze panie jeden.
Norwegia to państwo, które widniało na liście moich marzeń od bardzo dawna i czekało, aż będę mogła je odhaczyć. Wreszcie miałam okazję je zobaczyć, choć na zwiedzanie nie było czasu, mimo tego cieszyłam się jak dziecko na myśl o świątecznych prezentach. 
Wracając do tematu Norwegii - pewien mieszkaniec tegoż pięknego kraju zaprzątał moje myśli i nie dawał spokoju ciągłymi SMS-ami. Taki był z niego spryciarz - podczas gdy ja niewinnie drzemałam sobie w jego łóżku hotelowym, on zabrał mój telefon i pozwolił sobie do siebie zadzwonić, tym samym zdobywając mój numer. Podziwiam, że chce mu się wydawać pieniądze na mnie, lecz nie mogłam zaprzeczyć - miło było się budzić i przeczytać wiadomość typu "Dzień dobry, miłego dnia". Zawsze mogłam rozwalić komórkę o ścianę czy zmienić operatora, problem w tym, że to jego "nękanie" zaczęło mi się podobać. Najczęściej pisał po angielsku, jednakże czasem też w swoim ojczystym języku, zmuszając mnie do użycia słownika. Dobry sposób na naukę norweskiego, polecam każdemu.
W przeddzień naszego wyjazdu postanowiłam odwiedzić babcię. Może to było wariactwo, ale potrzebowałam się komuś wygadać, a nikt nie potrafił mnie tak wysłuchać jak ona, nawet moje ulubione Koty, choć wiedziałam, że gdybym potrzebowała szczerej rozmowy, to mogłam na nich liczyć. Ale to babcia zawsze przy mnie była, stała po mojej stronie niezależnie od sytuacji i nigdy mnie nie oceniała. 
Pchnęłam metalową furtkę, po czym przekroczyłam próg cmentarza.
Chodziłam przez chwilę między alejkami, przyglądając się mijanym nagrobkom. Poczułam jak dreszcze przebiegają mi po plecach na widok grobów małych dzieci. Istotek, które nie zaznały smaku życia, bo zostały zebrane zbyt wcześnie. 
Nie znosiłam takich miejsc, bo wprawiały mnie w przygnębienie, przypominając, jaki człowiek jest kruchy. Jest, a dzień później już go nie ma. Słyszysz jego śmiech, a chwilę później do twoich uszu dobiega twój płacz z żalu i tęsknoty za zmarłym. 
Natychmiast otarłam spływające po policzku łzy. No nie mogłam się tak rozklejać za każdym razem, kiedy tutaj byłam. Gdybym mogła, to już nigdy bym się tu pojawiła. 
- Cześć babciu.
Położyłam znicz na płycie na grobka, następnie podniosłam dekiel, by móc odpalić knot. Szybkim ruchem zapaliłam świeczkę i założyłam przykrywkę z powrotem, żeby wiejący wiatr nie zgasił ognia. 
- Wiesz, chyba zaczynam lubić pracę asystentki Kruczka - mówiłam, sprzątając babciny grób i zastępując wypalone świeczki nowymi. - Podróżuję, jestem blisko moich przyjaciół, poznaję nowych ludzi. Nigdy bym nie pomyślała, że niemieccy skoczkowie są tak zakręceni, nie sposób się przy nich nudzić.
W końcu mogłam oddać się modlitwie. Prawdę powiedziawszy nie należałam do bardzo wierzących osób, lecz wolałam myśleć, że gdzieś tam na górze jest moja babcia i ma się dobrze, ja także wtedy czułam się lepiej i było mi lżej na sercu. 
Mijająca mnie kobieta uznała chyba, iż jestem obłąkana, skoro gadałam do siebie. Nie. Ja mówiłam do mojej babci i miałam w nosie, co myśleli sobie inni o moich dziwactwach.
Nie miałam bladego pojęcia, ile tam stałam. Robiło się coraz ciemniej, a ja nie zamierzałam się stamtąd ruszyć, dopóki nie usłyszałam jak ktoś się zbliża. Odwróciłam się za siebie i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam Kamila, u którego wymalowała się ulga na twarzy.
- Co ty tu robisz? 
- Wszyscy cię szukają. Pani Małgorzata odchodzi od zmysłów! - odparł, przytulając mnie do siebie. - Trochę się tu zasiedziałaś.
- Nic mi nie jest - rzekłam, ciągnąc go w stronę wyjścia. - Jestem już dużą dziewczynką, nie trzeba mnie pilnować.
- Oj, czasem jednak trzeba. Jest późno, mogło ci się coś stać, a ty mądralo nikomu nie powiedziałaś dokąd idziesz.
Wywróciłam oczami i kilka minut potem siedzieliśmy w samochodzie Stocha. W tamtym momencie zdałam sobie sprawę, jakie moje zachowanie było skrajnie niemądre i nieodpowiedzialne. Dochodziła 22! Zrobiło mi się głupio, że doprowadziłam do sytuacji, w której trzeba było wszcząć poszukiwania, bym ruszyła dupę w stronę domu Kotów.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską w głosie. - Nie wyglądasz za dobrze.
- "Nie wyglądasz dobrze" - to zdecydowanie słowa o których marzy każda kobieta, by usłyszeć je od mężczyzny - burknęłam i westchnęłam ciężko. - Przepraszam. Wiem, że bywam trudna.
- Czasem - zaśmiał się, spoglądając na mnie kątem oka. - Mam pytanie.
- Jakie?
- Co teraz z tobą i Dawidem?
- Teraz nic. Kiedyś... Kiedyś było coś.
- Fajne "coś" z was było.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Tak, Kamil miał rację. Ja i Kubacki tworzyliśmy naprawdę zgrany duet, który mógł trwać aż do teraz, gdybym tego nie spieprzyła. Moja więź z Dejvim była wyjątkowa, z jednej strony przyjaciele, zaś z drugiej para zakochanych. Patrząc na nasze relacje teraz, nie mogę uwierzyć, że nasze drogi się w pewien sposób rozeszły w dwóch różnych kierunkach. 
Po piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Podziękowałam za podwózkę, pożegnałam się z Kamykiem i podreptałam w stronę drzwi wejściowych. Weszłam do środka, ściągnęłam kurtkę oraz buty i wpadłam jak szalona do salonu, czego od razu pożałowałam. Siedząca w fotelu osoba była ostatnią, jaką chciałam w tamtej chwili widzieć.

*

Kruczek pozwolił mi oraz skoczkom niebiorącym udziału w konkursie mieszanym zostać w hotelu. Wobec tego siedziałam w pokoju z Miętusem, Żyłą, Biegunem,  Ziobrą, Hulą i Kubackim trzymając kciuki za naszych. Podczas gdy panowie komentowali każdy skok, wybuchając co chwilę niekontrolowanym śmiechem, ja siedziałam zamyślona i wpatrzona w ekran telewizora. 
Z letargu wyrwał mnie dźwięk przychodzącego SMS-a. Wzięłam telefon do ręki, by odczytać wiadomość. 
"Wyjrzyj przez okno."
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym podniosłam się z łóżka. Norweg stał pod hotelem i machał do mnie, abym zeszła na dół. Spojrzałam na polskich skoczków, którzy nie zwracali na mnie zbytniej uwagi. Wzięłam kurtkę z wieszaka, oznajmiłam, iż idę na papierosa i pobiegłam do marznącego na zewnątrz Fannemela.
- Nie miałeś czasem wspierać swoich kolegów? - zapytałam, kiedy dzieliło nas zaledwie kilkanaście kroków.
- Miałem, wynudziłem się i przyszedłem do ciebie - odpowiedział i wyciągnął do mnie rękę. Uśmiechnęłam się podejrzliwie, po czym wyminęłam go i usiadłam na ławce. - Oj, nie bądź taka zimna.
- Ale ja wolę taka być, bo tak jest łatwiej. - Wyjęłam papierosa z paczki, ale nawet nie zdążyłam go wziąć do ust, bo Anders mi go wyrwał. Powinien zostać zawodowym wyrywaczem. Fajek oczywiście, bo na więcej go nie stać. - Powiedz mi: czego ty ode mnie tak naprawdę chcesz? 
- Może cię lubię? Pomyślałaś o tym?
- Gdybyś mnie lubił, to byś zapytał o mój numer, nie sterczał pod moim oknem i nie zabierał papierosów.
Skoczek zachichotał pod nosem i niespodziewanie objął mnie ramieniem. Spojrzałam na niego jak na wariata, na co on znowu się roześmiał. Naćpał się? No tak, ten śnieg wyglądał podejrzanie. Cocaine,  so much cocaine. 
- Chcę tylko, żebyś mi zaufała. O nic więcej nie proszę.
Nie miałam podstaw do tego, by to robić, ale nic nie traciłam, a nuż coś jeszcze mogłam zyskać. Uniosłam kąciki ust ku górze i bez słowa oddaliłam się od Andersa. W drodze powrotnej dostałam od niego kolejną wiadomość.
"Nie zawiodę Cię."
Przy wejściu do hotelu natknęłam się na dobrze znanego mi osobnika. Stał z rękami w kieszeniach kurtki, zwieszoną głową i nietęgą miną. Wchodząc do środka poczułam, jak Dawid łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w swoją stronę.
- Uważaj na niego, dobrze ci radzę - wysyczał, puszczając moją dłoń. - Sprawia wrażenie miłego, ale pobawi się tobą, a potem cię zostawi. 
- Straciłeś prawo do ingerowania w moje życie dawno temu - odgryzłam się. 
- Jak nie będę w nie ingerować to skończysz jak twoja matka, która nawet nie wie z kim cię zrobiła.
Tego było już za wiele. Miał prawo być na mnie zły i krytykować to, jak wobec niego postąpiłam. Ale nikt na świecie nie mógł obrażać kobiety, która wydała mnie na świat, zwłaszcza Dawid Kubacki, który chwilę po tych słowach masował swój obolały od uderzenia policzek. 

* * *

Dobry wieczór.
Po tym jakże miłym piątkowym popołudniu, kiedy objadałam się mannerami i po raz kolejny miałam szczęście spotkać Dejviego robię z niego potwora.
Rozdział nie należy do najlepszych, ale kiedy maj minie i skończę poprawiać oceny to obiecuję poprawę.
Przepraszam, jeśli u kogoś nie komentuję, ale krucho u mnie z czasem. Nadrobię to. A jeśli ktoś chce podrzucić mi swoje opowiadanie, to zapraszam do zakładki "spamownik".

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział 4.

Leżenie w wannie pełnej piany było na liście tych pozornie prostych rzeczy, a jednocześnie niezwykle przyjemnych. Chyba że miało się upierdliwych przyjaciół, którzy dobijali się do łazienki, ale ja to bezczelnie ignorowałam. Nie powinnam była się tak zachowywać, bo teoretycznie nie byłam u siebie, jednak w praktyce rodzina Kot stała się moją rodziną. Moi rodzice mnie kochali, lecz nie mogłam wybaczyć ciągłych kłamstw i tego, jak mnie potraktowali. Nawet jeśli próbowali to odbudować i kontaktować się ze mną, co dla mnie nie miało żadnego znaczenia. Jedyna osoba, która zawsze przy mnie była, wierzyła i ukrywała moje przewinienia nie żyła i tego faktu nie mogłam zmienić, choć chciałam tego z całych sił. 
Po dziesięciu minutach pukania do drzwi oraz "grzecznym" proszeniu bym wyszła, postanowiłam w końcu opuścić łazienkę. To był chyba zły pomysł, bo omal nie upadłam na kafelki, kiedy Jakub wbiegł do środka i mnie potrącając, tym samym wygrał walkę o to, kto ją przejmie. Kuba uśmiechał się triumfalnie w stronę brata, który z politowaniem w oczach na mnie spojrzał.
- Dobrze się składa, bo musimy pogadać - oznajmił młodszy z Kotów i pociągnął mnie w stronę swojego pokoju. 
Usadowiłam się grzecznie w fotelu, wyczekując tego, co ma mi do powiedzenia. W międzyczasie zdążyłam 3 razy policzyć jego dyplomy za osiągnięcia sportowe, szczelniej zawiązać szlafrok i spiąć mokre włosy w warkocz. Już powoli zaczęłam ziewać, bo ileż można tak milczeć?
- Co was łączy? - padło w końcu z jego ust, a mnie zmroziło.
- Nie wiem o kim mówisz - bąknęłam zakłopotana, wbijając wzrok w dłonie.
- Widziałem was jak rozmawialiście po konkursie, więc nie udawaj - nie dawał za wygraną.
- Zazdrosny jesteś czy co? - próbowałam odwrócić kota ogonem. Oh, świetny dobór słów, Nataszko, naprawdę. - To tylko kolega.
- Ja z kolegami się za rękę nie trzymam.
- To dobrze, bo zaczęłabym się o ciebie martwić. Wiesz, trochę to podejrzane, że jeszcze nie masz dziewczyny. Ludzie zaczynają szeptać...
- NATASZA!
- No dobra! - zawahałam się przez dłuższą chwilę, czy powinnam była wyznać mu całą prawdę. Przyjaźniliśmy się od dziecka, lecz ta noc miała pozostać między mną a Nim, taka była umowa. Umowa, którą zawarliśmy między jednym pocałunkiem a drugim,  między ściąganiem jego koszulki a rozpinaniem mojego stanika. Minęło tyle czasu od tamtych namiętnych chwil, ja wciąż z uporem maniaka wspominałam każdy szczegół. - Mieliśmy pewien mały... incydent.
- To raczej nie brzmi dobrze - rzekł, spoglądając na mnie podejrzliwie. Może tak nie brzmiało, ale rzeczywistość prezentowała się inaczej. Cholera, Natasza, za bardzo odleciałaś. - Coś więcej?
- Emh, no, my tak jakby...
- Powiedz mu w końcu, że się z nim zabawiałaś, zanim nas marzec zastanie. - Kuba stał oparty o framugę drzwi, patrząc na naszą dwójkę. - Te ściany mają uszy, w dodatku są cienkie, więc dzięki za rozrywkę pod prysznicem.
Wściekła podniosłam się z miejsca, po czym pobiegłam do swojego pokoju, zamykając się na klucz. Sekret wyszedł na jaw. Nigdy nie czułam tak palącego wstydu, który obejmował każdy skrawek mojego ciała. Chciałam za wszelką cenę się go pozbyć, zdrapać, zmazać, ale nie znałam sposobu, jak to zrobić. Wzięłam ze stolika nocnego paczkę papierosów, otworzyłam okno i położyłam się na łóżku. Miotało mną tyle uczuć naraz, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. Gdyby można było cofnąć czas...

*

W Kuusamo było jeszcze gorzej niż przed tygodniem w Klingenthal. Zbyt silny wiatr uniemożliwił przeprowadzenie treningu i kwalifikacji, w efekcie czego resztę wieczoru spędziliśmy w hotelu i graliśmy w karty z nadzieją, że jutro wszystko pójdzie zgodnie z planem i będzie można skakać. Problem w tym, że po bodajże piętnastu (straciłam rachubę przy siódmej) partiach pokera można dostać kurwicy i karty są ostatnią rzeczą, na którą człowiek ma ochotę patrzeć. Przynajmniej w moim przypadku tak było i to nie dlatego, że ani razu nie wygrałam. Wcale nie dlatego, możecie mi wierzyć.
- Kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma w kartach - rzekł Kamil i puścił do mnie oczko. - Wiesz co mam przez to na myśli?
-Wiem, ale jakoś u was się to nie sprawdza - powiedziałam, wzdychając ciężko. Znowu przegrałam. - Poza tym ja nie szukam nikogo.
- Ty nie, ale my tak - podchwycił Piotrek i wybuchnął tym swoim słynnym "hehe". - Kto to widział, żeby taka panna swego chłopa nie miała?
- Znajdziemy ci kogoś - dołączył się Jasiek. - Niemiec, Austriak? A może Norweg?
- Kurwa, gracie czy bawicie się w biuro matrymonialne? - uniósł się Kubacki, który po chwili cisnął kartami i wściekły jak osa wyszedł na korytarza. Natychmiast się poderwałam z miejsca, po czym pobiegłam za nim. Zastałam go przy drzwiach jego pokoju, gdy przekręcał klucz w zamku. Spojrzał na mnie z bijącym chłodem w niebieskich jak tafla wody tęczówkach. - Czego chcesz?
- Porozmawiajmy - powiedziałam łagodnie i zbliżyłam się do niego. - Wiem, że to ja nawaliłam. Żałuję tego, ale proszę, nie skreślajmy tego wszystkiego.
- Ja już to zrobiłem. W sierpniu 2010 roku, kiedy pojechałaś do Wrocławia bez pożegnania - oznajmił i się skrzywił. - Lepiej z nim sobie pogadaj. Widziałem, że macie wiele tematów do rozmów.
To powiedziawszy kiwnął głową w drugi koniec korytarza.
Stał tam, przysłuchując się "pogawędce" mojej i Dawida. 
Mustaf zatrzasnął drzwi za sobą, zostawiając mnie z Nim sam na sam, na hotelowym korytarzu. Cholera. Nie mogłam wiecznie przed nim uciekać, zwłaszcza że będziemy się ciągle widywać na zawodach.
Wdech, wydech, wdech, wydech.
Odwróciłam się na pięcie, a po chwili pomaszerowałam w jego stronę. Przywitał mnie z szelmowskim uśmieszkiem na twarzy, jakby go ta cała sytuacja bawiła. Kretyn. 
- Już ode mnie nie uciekasz? - zapytał. - Nie smuć się przez niego.
- Nie smucę - bąknęłam, nie patrząc mu w oczy. - Może trochę.
Skoczek objął mnie w pasie, zamykając mnie w czułym uścisku. Wtuliłam się w niego, pozwalając płynąć łzom, a przy tym mocząc jego białą koszulkę. Głaskał mnie delikatnie po plecach, ciągnąc w stronę swojego pokoju. Cały czas szeptał, żebym się nim nie przejmowała, bo nie warto. Łatwo powiedzieć. Jak miałam olać kogoś, kogo kochałam i był moją pierwszą miłością? 

*

Nazajutrz obudziłam się z bólem głowy, ale to nie było niczym nadzwyczajnym. Przeraziłam się, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie leżę w swoim hotelowym łóżku. W pomieszczeniu panował jeden wielki burdel, jak po przejściu tornado. 
- Wyspałaś się? 
- Co ja tu robię?!
- Spokojnie, do niczego nie doszło - zaśmiał się, wycierając swoje blond włosy ręcznikiem. - Zmęczona płakaniem i opowieściami o Kubackim zasnęłaś u mnie.
- Przysięgasz, że nic między nami nie było? - zapytałam przejęta, patrząc na niego. 
- Przysięgam - odparł. - Poza tym: spałaś w ubraniu, jakbyś nie zauważyła.
Oh, faktycznie. Kamień z serca.
- Dziękuję.
Zbliżyłam się do niego, chcąc ucałować go w policzek, a ta cwana bestia odwróciła głowę. Musnęłam jego miękkie wargi, przymykając powieki i kładąc rękę na jego policzku.
- Fannemel, ogierze, nieźle się tu bez nas zabawiasz! - krzyknął Hilde, który pojawił się w drzwiach w towarzystwie Stjernena.
No to pięknie...

* * *

Witam was w piękną słoneczną niedzielę, po 3 tygodniowej nieobecności spowodowanej lenistwem i brakiem weny. Maj się zacząć, luz coraz większy, to i ja więcej czasu poza domem spędzam niżeli na pisaniu, także 5 też nie wiem kiedy się pojawi.
Chciałam was jeszcze trochę potrzymać w niepewności, ale ta-dam: Anders Fannemel mówi dzień dobry. 
To "coś" powyżej z dedykacją dla mojego Waltera, który jutro rozpoczyna operację M. Miran jest z tobą! I za pozostałych maturzystów też trzymam kciuki. :)

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 3.

To co się działo w Klingenthal to jakiś kabaret! Brakowało tutaj tylko Mariolki albo pana w żółtym sweterku z kabaretu Łowcy.B. Nie dość, że poprzedniego dnia nie dokończono konkursu drużynowego (w którym zajęliśmy zaszczytne 4 miejsce), to jeszcze Walcio i Mircio coś odwalali, a na dodatek Schlierenzauer i Bardal zrezygnowali ze skakania z powodu złych warunków. Przez to cholerne wiatrzysko Kamil wylądował na 117 metrze co dało mu 37 miejsce. O Stefanie nawet nie wspomnę, bo został zdyskwalifikowany. Jednakże była też dobra wiadomość, bowiem liderem konkursu był Krzysiu Biegun, który pofrunął 142,5 metra. Aż mnie duma rozpierała i serducho się cieszyło, ale bałam się, że wszystko anulują i odbiorą naszemu zwycięstwo. 
Siedziałam w miejscu przeznaczonym dla trenerów i już trochę zamarzałam, a nie mogłam się stąd ruszyć. Pozostawało nam jedynie czekanie na ostateczną decyzję, której nie mogłam się doczekać jak moja babka niedzieli, żeby mogła sobie pójść na mszę i przy okazji ze swoją moher bandą obgadać wszystkich. 
- Natasza - usłyszałam nad sobą głos Kruczka. - Nie ma drugiej serii, zbieraj się.
- Co? - palnęłam głupio, wyrwana z zamyślenia. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. - Jak to, co teraz?
W odpowiedzi uśmiechnął się lekko i kazał się pośpieszyć. Zabrałam notatnik, w którym zapisywałam dyktowane przez Łukasza uwagi odnośnie skoku każdego z chłopaków. No cóż, trochę się napisałam, ale jak sam stwierdził - to początek sezonu i z tygodnia na tydzień tych uwag będzie mniej. Miałam nadzieję, że będzie tak, jak mówił, bo inaczej ręka mi odpadnie od tego pisania. 
Tak czy siusiak - jak to mawiał Żyła - mieliśmy w swoich szeregach lidera Pucharu Świata. Krzysiek trochę speszony udzielał wywiadów, spoglądając na żółty plastron, który od tamtej chwili należał do niego. Chciałam uniknąć tego całego szumu, jaki się narobił i postanowiłam pójść na krótki spacer. 
Chłodny powiew uderzył mnie w twarz, przyprawiając o nieprzyjemne dreszcze na całym ciele. Brr. Marzyłam znaleźć się teraz w ciepłym łóżku albo mieć w dłoni kubek gorącej herbaty, nawet siedzenie w naszym skocznym wesołym busiku byłoby wybawieniem. 
Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów, po czym odpaliłam jednego z nich. Już mną od kilku godzin korciło, żeby zapalić. Jak każdy - miałam swoje małe nałogi. Parę razy chciałam rzucić, bo sobie niszczę zdrowie, urodę, będę mieć brzydkie włosy, paznokcie, bla bla bla. Ale jakoś czasem musiałam odreagować, a że to był najlepszy sposób to nic mi chyba nie pozostało.
Odwróciłam głowę w tył. Stał ze swoim uśmiechem numer sześć, rękami w kieszeniach i rozwaloną fryzurą, wyglądając przy tym chłopięco i łagodnie. Zbliżył się na kilka kroków, wyrwał fajkę i przydeptał butem, z miną niewiniątka. Ni stąd, ni zowąd złapał mnie za rękę, jakby robił to już milion razy, choć wcale tak nie było. Ba! Tak po prawdzie rozmawialiśmy ze sobą kilka razy, w gwoli ścisłości trzy: w klubie, hotelu i kiedy przyszło nam się rozstać po tej pamiętnej nocy w Wiśle. 
- Miło cię znowu zobaczyć.
Oh. No dobra. Tego się nie spodziewałam. I cholera, nie o takie ciepło mi chodziło, kiedy narzekałam, że jest zimno!
- Teraz będziesz mnie widywać częściej.
I szczerze, to miałam mętlik w głowie. Bo, cholera, cieszyłam się, że stał naprzeciw mnie, delikatnie przejeżdżając kciukiem po wierzchu mojej dłoni. Głupiałam przy nim, a to niedobrze.
- Muszę już iść - wybąkałam i odsunęłam się od niego. - Na razie.
Ruszyłam szybkim krokiem w swoją stronę, nie czekając na jego reakcję czy słowo pożegnania. Pewnie wziął mnie za jakąś dzikuskę wypuszczoną z lasu, co zwiała od niego jakby się paliło, zamiast pogadać jak dwójka normalnych ludzi. Wyszło na to, że nie jestem normalna (a to ci niespodzianka...) i ponowne spotkanie z nim nieco mnie wybiło.
Zapierdalając niczym struś pędziwiatr wpadłam na Kubackiego, który popatrzył na mnie, jakbym mu grzebień albo szampon ukradła. Burknął coś pod nosem w stylu "patrz jak chodzisz" i mnie wyminął. 
- Wracajmy już do domu - powiedziałam, przytulając się do Maćka. - To zdecydowanie nie jest mój dzień.
- Maruda z ciebie - zaśmiał się i pstryknął mnie w nos.
Wtuliłam się do niego jeszcze bardziej, po czym wsiedliśmy do autobusu, który po kilku minutach odjechał spod skoczni.



Kochałam imprezy i dobrą zabawę, a w towarzystwie takich dziewczyn jak partnerki skoczków o świetną atmosferę nietrudno. Siedziałyśmy w salonie u Stochów, korzystając z tego, że faceci zrobili sobie osobną posiadówkę, to przecież nie mogłyśmy być gorsze. Butelka wina, muzyka w tle, ja, Ewa Stoch, Justyna Żyła, Marcelina Hula i Angelika Kowalczyk. Ta ostatnia musiała się bawić bez alkoholu, bo Ziobro junior w drodze, kolejny mały skoczny brzdąc na świecie. Jasiek był prze szczęśliwy, co dało się wyraźnie odczuć, kiedy nam ciągle o tym nawijał i dzwonił zmartwiony do swojej ukochanej. Zastanawiałam się, czy mój luby za kilka lat też będzie mnie napastować telefonami, bo będzie chciał wiedzieć jak się czuję, czy czegoś nie potrzebuję i jak nazwiemy naszego szkraba. Zdawałam sobie sprawę, że to odległa przyszłość, bo póki co jak ognia unikałam faceta, którego zawsze podziwiałam za sukcesy jakie osiągnął w skokach, a w zeszłe wakacje wskoczyłam mu do łóżka. Tsa, Nataszko, mamą prędko nie będziesz. 
- Wiecie co? - odezwałam się, patrząc do mojego kieliszka, z którego stopniowo ubywało czerwonej cieczy. - Faceci są jak buty.
- Buty? - zdziwiła się Marcela. Pozostałe spojrzały na mnie, czekając na dalszy ciąg, bo nie bardzo za mną nadążały i raczej nie traktowały moich słów na poważnie. 
- Tak, buty - kontynuowałam swoją myśl. - Raz pasują ci czerwone trampki, a następnego dnia czarne szpilki.
- Ehm, okej. Chyba za dużo wypiłaś - skwitowała żona Piotrka i zabrała mi kieliszek z ręki. - Nie patrz takim wzrokiem na mnie. 
- Czuję się wyśmienicie, naprawdę. - Starałam się bardziej przekonać siebie samą niż je. - Nie mam racji?
- Hm, w sumie... - zabrała głos Ewka. - Widocznie nie znalazłaś jeszcze butów, które będą ci pasować niezależnie od pogody.
Spojrzałam na blondynkę, a ona obdarzyła mnie ciepłym pokrzepiającym uśmiechem. Odwdzięczyłam się jej tym samym i poprosiłam o dolewkę, co wszystkie skwitowałyśmy śmiechem. 

* * *

Dobry wieczór. 
Nudny jak flaki z olejem, ale nie chcę za wiele zdradzać. Jeśli jeszcze tu jesteście - dajcie o sobie znać i skrobnijcie jakieś słówko pod tym czymś. :)
+ Dajcie wtorek! Wyczuwam dzikie napady śmiechu przed telewizorem, bo Dzióbao, Kocur i Jaśko u Wojewódzkiego. :D

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 2.

Nienawidziłam, gdy ktoś robił coś za moimi plecami i stawiał przed faktem dokonanym. Przecież w oczach moich bliskich byłam zagubioną dziewczynką, która nie mogła znaleźć swojej piaskownicy, w której czułaby się dobrze. A po ludzku: nie miałam planu na następne kilka miesięcy, porzuciłam studia i błądziłam, pojawiałam się i znikałam, bo nie miałam swojego miejsca na ziemi. Tym sposobem to moi przyjaciele postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i składać moje życie w całość. 
Kruczek doszedł do wniosku, że ten sezon jest długi i przydałaby się kolejna osoba w sztabie, która by pomagała ogarniać ten bajzel, więc Piotrek i Maciek wspaniałomyślnie zgłosili moją kandydaturę do zostania asystentką trenera polskiej kadry, która została rozpatrzona pozytywnie.
Rozumiem, że moi bliscy martwili się o moją dalszą przyszłość, ale to nie usprawiedliwiało Mańka i Wiewióra, którzy nawet nie zapytali mnie o zdanie, za to obwieścili mi na 2 tygodnie przed, że wyjeżdżam z nimi do Klingenthal. Nie było czasu na żadne na zastanowienie, miałam pakować walizkę, pakować się i wiśta wio! 
Ostatnie dwa miesiące zleciały mi niezwykle szybko. Nadal mieszkałam u Kotów, pomagałam pani Małgorzacie w domu i kiedy chłopaki trenowali w Zakopanem, to latałam pod skocznię. Od tamtego incydentu z Dawidem, starałam się mu nie wchodzić w drogę. Zresztą - z upływającym czasem spostrzegłam, jak bardzo Kubacki się zmienił. Z tego co mi się udało dowiedzieć, to stało się to za sprawą rozstania z dziewczyną. Okej, czuł się zraniony, lecz to nie dawało mu prawa do zachowywania się jak dupek i traktowania wszystkich jak gorszych od siebie. Nie chciałam wszczynać niepotrzebnych kłótni, dlatego milczałam, mimo że wielokrotnie byłam bliska zdzielenia blondyna po twarzy.
I wiecie co? Jesień mnie w tym roku zaskoczyła pozytywnie. Ciepłem, słońcem, piękną pogodą. Udało się uniknąć tej dobijającej ludzi pluchy, która lubiła się pojawiać. Deszczowe dni były dla mnie udręką, bo w każdej kropli była zamknięta jedna minuta z dnia, do którego wracać mi nie wolno, choć był on piękny, przyprawiający mnie o te małe latające w brzuchu stworzenia. Ale uświadamiałam sobie, że to już minęło.Tęsknota i pustka przytulały mnie do snu, wkradając się do mej głowy i pozwalając smutkowi wtargnąć w moją marną egzystencję z butami. 
Natasza, stop.
To była jedna noc, chwila słabości, procenty uderzyły do głów i skończyło się wedle typowego scenariusza, czyli "Bawiliśmy się super, może kiedyś to powtórzymy, ale nic poza tym". 
I tyle. Na tym powinno się zakończyć. Powinno, bo ja miałam masochistyczne zapędy i tendencję do rozdrapywania ran. Czego ja się mogłam spodziewać? Przelotna znajomość, namiętne pocałunki, hotelowe łóżko - to nie miało prawa się udać. 
- Natka? - usłyszałam nad głową głos Mańka. - Natka, zbieraj się, za dwie godziny wyjeżdżamy.
Uniosłam powieki i obrzuciłam pomieszczenia wzrokiem. Ah, no tak. Nadszedł dzień wyjazdu do Klingenthal, którego chciałam uniknąć. Może gdyby Kot wiedział...
- Natka, słonko, no zbieraj się! - ponaglał mnie.
- Już zapierdalam, skarbie - burknęłam niezadowolona i poszłam wziąć prysznic.

*

Droga minęła nam w rytmach disco polo, bo Żyła nie mógł sobie odpuścić i śpiewał swoją własną wersję słynnej piosenki Weekendu, zmieniając słowa na "Ona skacze dla mnie". To nie wszystko! Ułożył nawet specjalną pieśń na cześć Waltera Hofera i Mirana Tepesa, przez którą o mało nie straciłam życia, bo Wiewiór wybrał sobie idealny moment na rozśmieszanie nas, kiedy byłam w trakcie wsuwania śniadania, którego nie zdążyłam zjeść przez Kota. 
W dobrych humorach zajechaliśmy do hotelu, gdzie przebywali już skoczkowie z innych krajów i czekali aż łaskawie dostaną klucze do swoich pokoi. Doprawdy, początek sezonu, a tu już jakieś dramy i afery. Postawiłam swoją walizkę na podłodze, po czym usiadłam na niej. Byłam zbyt padnięta podróżą, by oglądać cały ten cyrk na siedząco. 
Trenerzy Polski, Austrii, Niemiec i Czech stali przy kontuarze, wykłócając się zaciekle, chcąc jak najszybciej rozejść się w swoje strony, ale tylko pogarszali całą sytuację. Jak dzieci.
Przyglądałam się skoczkom, których co prawda widziałam już nieraz na żywo, lecz teraz miałam widywać ich częściej niż... no, nie mogłam powiedzieć, że własną rodzinę, bo obecnie moją rodziną był pałętający się niedaleko Maciek, który miał niezły ubaw z Kubackim i Biegunem z zaistniałej sytuacji.
Wtem mój wzrok przykuła dobrze znana mi postać, która obserwowała mnie przed dłuższą chwilę z uśmiechem na ustach.
Panie, w co ja się wpakowałam?

*

Zgodziłam się na tę robotę, zaczęłam się nawet powoli przekonywać do niej, a tu wystarczyło kilka godzin, by mój nastrój poszedł sobie na pielgrzymkę do Częstochowy. Jakby mi nie wystarczyło wrażeń, to jeszcze się okazało, że w hotelowej jadalni ma się odbyć jakaś mała inauguracyjna impreza, na którą musiałam iść, chociaż była to ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę. 
Ubrana w czarne rurki, ulubione trampki i koszulkę z System Of A Down zeszłam na dół, gdzie przebywały wszystkie ekipy, sztaby szkoleniowe, jakieś szychy z FIS-u, a także Mircio Tepes i dyrcio Pucharu Świata we własnej osobie - Walter Hofer. 
I zastanawiała mnie jedna sprawa: jaki jest szans robienia "imprezy", gdzie nie można się napić ani potańczyć? No chyba, że jest się Tomem Hilde, który bujał biodrami w rytm muzyki, rozbawiając tym wszystkich wokół, nawet mnie.
- Miło cię widzieć.
Moje serce mimowolnie zaczęło bić szybciej, słysząc te słowa. Zarzuciłam włosami tak, by nie widział jak robię się czerwona i uśmiecham się sama do siebie. 
To będzie dłuuuugi sezon...

* * *

Szkoda, że już minął i pozostaje nam odliczać do LGP.
Ale było pięknie, wiele łez wzruszeń, tyle radości i cudownych konkursów. :)
Co do drugiego głównego bohatera, to część z was jest blisko. Mała podpowiedź: ten skoczek stał w tym sezonie na podium. Może to was naprowadzi. :D
I tak, te wszystkie asystentki, fotografki i fizjoterapeutki są już oklepane, ale co tam. ;)