niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 8.

Leżałam na łące i wpatrywałam się w niebo, po którym przesuwały się białe kłębiaste chmury. Bawiłam się swoim długim warkoczem, słuchając przy tym śpiewu ptaków. Wszystko tutaj wydawało się takie proste. Czułam się dobrze. Nie myślałam o Dawidzie, Andersie, pracy, nieprzyjemnościach. Byłam wolna od wszelkich problemów. Wystarczała mi zielona trawa, piękna pogoda i leżąca obok mnie mama. Obydwie miałyśmy na sobie takie same sukienki - białe w żółte kwiaty, sięgające do kolan. W przeciwieństwie do mnie moja rodzicielka nie związała swoich długich czarnych włosów. Zawsze ludzie powtarzali jakie jesteśmy do siebie podobne, nie tylko z wyglądu. Obie uparte, przez co często dochodziło między nami do sprzeczek. Ale była moją matką, którą kochałam i byłam wdzięczna jej za wszystko, co dla mnie zrobiła. 
Niespodziewanie podniosła się z miejsca i zaczęła iść w stronę sąsiadującego z łąką lasu. Czym prędzej podążyłam za nią, lecz dystans się nie zmniejszał, a gdy zaczęłam biec, to ona oddaliła się jeszcze bardziej. Moje wołanie również nie przyniosło efektów, bowiem po chwili zniknęła między drzewami.
- Mamo! - krzyknęłam po raz kolejny. - Gdzie jesteś?
- Mamusia odeszła - usłyszałam za sobą cichy głosik. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się mała dziewczynka. Warkocz, zielone oczęta, sukienka w kwiatki... Cholera, to byłam ja. W mniejszej wersji, ale jednak to ja. - I już nie wróci.
- Nie mów tak, na pewno zaraz przyjdzie - odparłam, po czym ruszyłam w głąb lasu. - Mamo! Mamo, wracaj!
- Nie wróci, mówiłam ci. Straciłaś ją.

Obudziłam się z krzykiem, który zbudził Kubę śpiącego w sąsiednim pokoju. Starszy z braci Kot przybiegł z prędkością światła i przytulił mnie do siebie. Nim się zorientowałam, siedziałam i płakałam, wtulona w przyjaciela.
- Natka, to tylko sen - powtarzał jak mantrę, próbując mnie uspokoić. - Poczekaj, przyniosę ci wody.
- Nie zostawiaj mnie, proszę - powiedziałam roztrzęsiona. - Czy mógłbyś... Zostać ze mną?
- Tak jak wtedy, gdy byliśmy mali i bałaś się burzy?
- Tak jak wtedy.
Kuba uśmiechnął się lekko na to wspomnienie i pocałował mnie w czoło. Chwilę później leżeliśmy razem w łóżku, próbując zasnąć ponownie. O ile on po dziesięciu minutach już smacznie drzemał, o tyle ja wpatrywałam się w sufit. Bałam się zamknąć oczy, myśl o tym, że czeka mnie kolejny koszmar z moją mamą w roli głównej mnie przerażała. 

*

Tęsknota jest beznadziejnym uczuciem. Siedzenie i rozpamiętywanie tego co było, minęło i już nigdy nie wróci, choćbyśmy pragnęli z tego całych sił. Nienawidzę tego uczucia, a ono siedzi we mnie, uczepiło się i nie chciało zostawć w spokoju. 
Pustka.
Mam wrażenie jakby część mnie i mojego życia rozpadały się z każdą osobą, która mnie opuszczała. Nie chciałam tracić już nikogo więcej, zwłaszcza przez swoją głupotę i fochy. 
Chyba pogubiłam w tym wszystkim. Chyba już nie mogę dłużej udawać tego, że jestem silna. Chyba nie potrafię poradzić sobie ze swoimi uczuciami. Wszystko jest takie niepewne i chwiejne. Jednego dnia ktoś jest, a następnego już go nie ma. Skąd mogę wiedzieć, czy mówiąc "Do zobaczenia" jeszcze kiedykolwiek się zobaczymy?
Dlatego też postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, innymi słowy - spotkać się z Kubackim. 
Nacisnęłam guzik koło drzwi dwukrotnie, a po chwili ukazała mi się blond czupryna Kubackiego. Włosy jak zwykle w artystycznym dawidowym nieładzie. Uśmiechnęłam się do niego niepewnie i pozwoliłam się przytulić. Jezu, serio? Miałam nadzieję, że chociaż on nie traktował mnie jak dziewczynkę z sercem z porcelany, nawet jeśli nią trochę byłam.
Pociągnął mnie za rękę do środka, burcząc coś pod nosem o przeziębieniu i noszeniu czapki. Zapewne przypomniały mu się złote rady mojej babuni, która zawsze nas karciła za to, jeśli ośmielaliśmy się wyjść na zewnątrz bez nakrycia głowy. Ah, dobre czasy...

- Natasza? - z letargu wyrwał mnie głos Dawida. Odleciałam gdzieś myślami i musiał mnie sprowadzać na ziemię, co ostatnio zdarzało się dosyć często. Ciągle łaziłam przygnębiona i zamyślona, wyglądając przy tym jak upiór z tą swoją posępną miną i worami pod oczami. - Pytałem, czy chcesz się czegoś napić?
- Nie pogardzę herbatą.
Usiadłam na krześle przy kuchennym stole i obserwowałam każdą wykonywaną przez niego czynność. Najpierw wziął dwa kubki, z czego jeden z nich był niebieski z namalowaną podobizną słonika. Kiedy byliśmy jeszcze razem i przesiadywałam u Dawida godzinami, to zawsze go używałam. Chcąc nie chcąc na to wspomnienie uśmiechnęłam się sama do siebie. Miło było wiedzieć, że wciąż o tym pamiętał mimo upływu czasu. 
- Proszę. - Postawił przede mną naczynie z parującym jeszcze napojem. Usiadł po drugiej stronie stołu i przez dłuższą chwilę świdrował mnie wzrokiem, nieco mnie przy tym onieśmielając. - Dobrze, a teraz mów: co cię do mnie sprowadza?
- Oh, to nie mogę cię odwiedzić tak po prostu? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, starając się utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Niech to szlag, to było trudniejsze niż myślałam. 
- Jak sama nie tak dawno stwierdziłaś od jakiegoś czasu nie mamy w zwyczaju ot tak do siebie wpadać. Więc?
Westchnęłam ciężko, po czym wzięłam łyk herbaty. Kilka głębokich wdechów. Chciałam to zrobić. Nie mogłam dłużej tego wszystkiego w sobie dusić, bo czułam jak z każdym dniem brakuje mi powietrza.
- Maciek z Kubą doszli do wniosku, że może powinnam pójść do psychologa - wyznawałam, po czym opuściłam głowę w dół. - Oczywiście radzą mi to, bo się martwią. Sądzą, że rozmowa z kimś obcym może być lepsza niż z kimś zaprzyjaźnionym.
- Oh, ee... I co ty na to? - wybąkał zbity z tropu. 
- Uświadomiłam sobie, że jest jedna osoba, z którą chciałabym pogadać o tym, co mnie ostatnio spotkało - powiedziałam i spojrzałam na niego. - Ty jesteś tą osobą, Dawid. Nikt inny tylko ty. 
- Natasza...
- Proszę, pozwól mi to powiedzieć. Nie mogę tak żyć, rozumiesz? Nienawidzę kłamać - przerwałam mu ostro. - A prawda jest taka, że ty zawsze wiedziałeś co powiedzieć lub kiedy nie trzeba nic mówić, jedynie przy mnie być, puścić mi jakiś film i posiedzieć ze mną. Samą swoją obecnością potrafiłeś sprawić, że świat wydawał się być mniej ponury niż w rzeczywistości - wpadłam w jakiś pieprzony słowotok, ale miałam potrzebę wyrzucenia z siebie tego, co mi ciążyło. - Zależy mi na tobie i nie chcę cię stracić. Nie przeżyłabym gdybym miała stracić kolejną ważną osobę.
Zacisnęłam mocno powieki, lecz to nie zatamowało cisnących się do oczu łez, które zaczęły spływać po policzkach. Kubacki podniósł się ze swojego miejsca, by po chwili znaleźć się przy mnie i spokojnym głosem powtarzać "Już w porządku, Nati, w porządku". Gdybym miała więcej siły i odwagi to krzyknęłabym, że wcale nie jest w porządku. Zamiast tego lustrowałam zmartwioną twarz blondyna, który wstał i przyciągnął mnie do siebie.
- Nie stracisz mnie, rozumiesz? - wyszeptał. W tym swoim spokoju był również czuły, każdy jego gest był niezwykle delikatny, jak gdyby bał się mnie skrzywdzić. 
Wtem usłyszałam brzęk kluczy oraz otwieranych drzwi. Kilkanaście sekund później do kuchni wparowała niewiele niższa od Dawida blondynka, po której widać było, że nie podoba jej się moja obecność tutaj ani że stoję tak blisko skoczka. Na jej widok chłopak od razu puścił moją rękę, po czym nieco zakłopotany chciał nas sobie przedstawić.
I tak właśnie poznałam Martę - dziewczynę faceta, którego wciąż kochałam.

*

- Fannemel, jestem idiotką. Jak mogłam się łudzić, że ja i on możemy do siebie wrócić? 
- Mała, nie mów tak! To on jest idiotą, bo zrobił ci nadzieję...
- Nie, nie, nie. Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Albo spakować się i polecieć na Grenlandię.
- A Norwegia? Taki ładny kraj. I mieszka tu taki jeden, co cię lubi.
- Serio mówisz?
- Moje ramiona są zawsze dla ciebie otwarte... Znaczy drzwi! Chodziło mi oczywiście o drzwi!

* * *

Nic już nie wiem.
Wracam tu. Chyba. Tak jakby. 
To powyżej jest słabe. Z weną słabo, z czasem słabo, ale chęci są.
Jestem otwarta na wszelką krytykę (o ile ktoś tu jeszcze jest i to przeczyta).