niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 2.

Nienawidziłam, gdy ktoś robił coś za moimi plecami i stawiał przed faktem dokonanym. Przecież w oczach moich bliskich byłam zagubioną dziewczynką, która nie mogła znaleźć swojej piaskownicy, w której czułaby się dobrze. A po ludzku: nie miałam planu na następne kilka miesięcy, porzuciłam studia i błądziłam, pojawiałam się i znikałam, bo nie miałam swojego miejsca na ziemi. Tym sposobem to moi przyjaciele postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i składać moje życie w całość. 
Kruczek doszedł do wniosku, że ten sezon jest długi i przydałaby się kolejna osoba w sztabie, która by pomagała ogarniać ten bajzel, więc Piotrek i Maciek wspaniałomyślnie zgłosili moją kandydaturę do zostania asystentką trenera polskiej kadry, która została rozpatrzona pozytywnie.
Rozumiem, że moi bliscy martwili się o moją dalszą przyszłość, ale to nie usprawiedliwiało Mańka i Wiewióra, którzy nawet nie zapytali mnie o zdanie, za to obwieścili mi na 2 tygodnie przed, że wyjeżdżam z nimi do Klingenthal. Nie było czasu na żadne na zastanowienie, miałam pakować walizkę, pakować się i wiśta wio! 
Ostatnie dwa miesiące zleciały mi niezwykle szybko. Nadal mieszkałam u Kotów, pomagałam pani Małgorzacie w domu i kiedy chłopaki trenowali w Zakopanem, to latałam pod skocznię. Od tamtego incydentu z Dawidem, starałam się mu nie wchodzić w drogę. Zresztą - z upływającym czasem spostrzegłam, jak bardzo Kubacki się zmienił. Z tego co mi się udało dowiedzieć, to stało się to za sprawą rozstania z dziewczyną. Okej, czuł się zraniony, lecz to nie dawało mu prawa do zachowywania się jak dupek i traktowania wszystkich jak gorszych od siebie. Nie chciałam wszczynać niepotrzebnych kłótni, dlatego milczałam, mimo że wielokrotnie byłam bliska zdzielenia blondyna po twarzy.
I wiecie co? Jesień mnie w tym roku zaskoczyła pozytywnie. Ciepłem, słońcem, piękną pogodą. Udało się uniknąć tej dobijającej ludzi pluchy, która lubiła się pojawiać. Deszczowe dni były dla mnie udręką, bo w każdej kropli była zamknięta jedna minuta z dnia, do którego wracać mi nie wolno, choć był on piękny, przyprawiający mnie o te małe latające w brzuchu stworzenia. Ale uświadamiałam sobie, że to już minęło.Tęsknota i pustka przytulały mnie do snu, wkradając się do mej głowy i pozwalając smutkowi wtargnąć w moją marną egzystencję z butami. 
Natasza, stop.
To była jedna noc, chwila słabości, procenty uderzyły do głów i skończyło się wedle typowego scenariusza, czyli "Bawiliśmy się super, może kiedyś to powtórzymy, ale nic poza tym". 
I tyle. Na tym powinno się zakończyć. Powinno, bo ja miałam masochistyczne zapędy i tendencję do rozdrapywania ran. Czego ja się mogłam spodziewać? Przelotna znajomość, namiętne pocałunki, hotelowe łóżko - to nie miało prawa się udać. 
- Natka? - usłyszałam nad głową głos Mańka. - Natka, zbieraj się, za dwie godziny wyjeżdżamy.
Uniosłam powieki i obrzuciłam pomieszczenia wzrokiem. Ah, no tak. Nadszedł dzień wyjazdu do Klingenthal, którego chciałam uniknąć. Może gdyby Kot wiedział...
- Natka, słonko, no zbieraj się! - ponaglał mnie.
- Już zapierdalam, skarbie - burknęłam niezadowolona i poszłam wziąć prysznic.

*

Droga minęła nam w rytmach disco polo, bo Żyła nie mógł sobie odpuścić i śpiewał swoją własną wersję słynnej piosenki Weekendu, zmieniając słowa na "Ona skacze dla mnie". To nie wszystko! Ułożył nawet specjalną pieśń na cześć Waltera Hofera i Mirana Tepesa, przez którą o mało nie straciłam życia, bo Wiewiór wybrał sobie idealny moment na rozśmieszanie nas, kiedy byłam w trakcie wsuwania śniadania, którego nie zdążyłam zjeść przez Kota. 
W dobrych humorach zajechaliśmy do hotelu, gdzie przebywali już skoczkowie z innych krajów i czekali aż łaskawie dostaną klucze do swoich pokoi. Doprawdy, początek sezonu, a tu już jakieś dramy i afery. Postawiłam swoją walizkę na podłodze, po czym usiadłam na niej. Byłam zbyt padnięta podróżą, by oglądać cały ten cyrk na siedząco. 
Trenerzy Polski, Austrii, Niemiec i Czech stali przy kontuarze, wykłócając się zaciekle, chcąc jak najszybciej rozejść się w swoje strony, ale tylko pogarszali całą sytuację. Jak dzieci.
Przyglądałam się skoczkom, których co prawda widziałam już nieraz na żywo, lecz teraz miałam widywać ich częściej niż... no, nie mogłam powiedzieć, że własną rodzinę, bo obecnie moją rodziną był pałętający się niedaleko Maciek, który miał niezły ubaw z Kubackim i Biegunem z zaistniałej sytuacji.
Wtem mój wzrok przykuła dobrze znana mi postać, która obserwowała mnie przed dłuższą chwilę z uśmiechem na ustach.
Panie, w co ja się wpakowałam?

*

Zgodziłam się na tę robotę, zaczęłam się nawet powoli przekonywać do niej, a tu wystarczyło kilka godzin, by mój nastrój poszedł sobie na pielgrzymkę do Częstochowy. Jakby mi nie wystarczyło wrażeń, to jeszcze się okazało, że w hotelowej jadalni ma się odbyć jakaś mała inauguracyjna impreza, na którą musiałam iść, chociaż była to ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę. 
Ubrana w czarne rurki, ulubione trampki i koszulkę z System Of A Down zeszłam na dół, gdzie przebywały wszystkie ekipy, sztaby szkoleniowe, jakieś szychy z FIS-u, a także Mircio Tepes i dyrcio Pucharu Świata we własnej osobie - Walter Hofer. 
I zastanawiała mnie jedna sprawa: jaki jest szans robienia "imprezy", gdzie nie można się napić ani potańczyć? No chyba, że jest się Tomem Hilde, który bujał biodrami w rytm muzyki, rozbawiając tym wszystkich wokół, nawet mnie.
- Miło cię widzieć.
Moje serce mimowolnie zaczęło bić szybciej, słysząc te słowa. Zarzuciłam włosami tak, by nie widział jak robię się czerwona i uśmiecham się sama do siebie. 
To będzie dłuuuugi sezon...

* * *

Szkoda, że już minął i pozostaje nam odliczać do LGP.
Ale było pięknie, wiele łez wzruszeń, tyle radości i cudownych konkursów. :)
Co do drugiego głównego bohatera, to część z was jest blisko. Mała podpowiedź: ten skoczek stał w tym sezonie na podium. Może to was naprowadzi. :D
I tak, te wszystkie asystentki, fotografki i fizjoterapeutki są już oklepane, ale co tam. ;)

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 1.

Nerwowo przestępowałam z nogi na nogę, czekając aż ktoś łaskawie pofatyguje się otworzyć. Rozumiem, że jest 7 rano w sobotę, ale w tym domu mieszkają 4 osoby, więc nie chce mi się wierzyć, że nie było nikogo, kto nie mógłby ruszyć tyłka i mnie powitać.
Zakopane było niewielkim, aczkolwiek ładnym miastem, do którego chętnie napływały rzesze turystów, chcący się zrelaksować i odpocząć od zgiełku i pośpiechu, jaki towarzyszył im na co dzień. Mi przede wszystkim kojarzyło się z domem, rodzinnym ciepłem i samymi dobrymi wspomnieniami. Wszystko zmieniło się po wyjeździe do Wrocławia, o którym chciałabym zapomnieć, zagrzebać te 3 lata życia i już nigdy ich nie odkopywać. Szkoda, że to nie było możliwe. Alkohol, imprezy, nieudane miłostki, pierwszy seks z kumplem z liceum, rozwód rodziców... Ten krótki okres spędzony na w stolicy dolnego Śląska odcisnął na mnie piętno, które nawiedzało mnie w snach niemal każdej nocy. Dusiłam się życiem tam i musiałam w końcu uciec, nie miałam innego wyjścia i nie żałuję tych 2 miesięcy, ba! Chciałabym, żeby to trwało dłużej, ale nic nie może przecież wiecznie trwać.
Usłyszałam brzdęk kluczy i otwierania drzwi, a w progu stanął zaspany Kuba, przecierający oczy. Oj, biedne Kociątko, takie niewyspane i perfidnie wyrwane z krainy marzeń. Pewnie przyjdzie mi za to spłonąć.
- Rozumiem, że zbłądziłaś w drodze do Mediolanu? - zadrwił.
- Pudło. Byłam tam dwa tygodnie temu - odparłam, po czym wzięłam swoje manatki i wparowałam do środka. Przyjrzałam mu się dokładnie. Nieogolony, z artystycznym nieładem na głowie i zachrypniętym głosem nie prezentował się zbyt urodziwie. - Zrobisz mi herbaty? 
- Oczywiście, madame, coś jeszcze? - Widać, że był trochę zły, ale zaraz mu przejdzie. Oby. Bo nie mam zamiaru siedzieć tutaj z nachmurzonym Kubą Kotem. - Eh, chodź do kuchni.
Grzecznie podążyłam za skoczkiem w stronę dobrze mi znanego pomieszczenia. Z Kubą i jego młodszym bratem Maćkiem przyjaźniłam się od dziecka. Chłopaki urywali głowy moim lalkom, a ja biłam ich łopatką po głowie w odwecie. Prawdziwa przyjaźń aż na wieki wieków.
- A Fochnięty gdzie? - zapytałam, siedząc na kuchennym blacie i machając nogami. Tsa, chwalmy pod niebiosa moje 162 centymetry wzrostu.
- Pomyślmy, co może robić człowiek o takiej porze w weekend? 
- Lewitować? 
- Bingo!
I wybuchnął śmiechem. Wreszcie zaczął się zachowywać jak Kuba, a nie jego drugie, zaspane oblicze, z którym nie radzę mieć do czynienia, bo jest wtedy irytujący i mam ochotę wyciągać moją łopatkę i znowu go zdzielić po łepetynie. Ale tak było zawsze. Wkurzaliśmy się na siebie, kłóciliśmy i doprowadzaliśmy do szału, ale to jednak był mój przyjaciel.
- Ekhem.
To chrząknięcie było znakiem, że śpiąca królewna postanowiła zwlec się ze swojego łoża i przyjść do nas. Zeszłam z blatu, zrobiłam parę kroków do przodu i już stałam twarzą w twarz z Maćkiem. Mierzyliśmy się przez kilka sekund wzrokiem, dopóki nie zaczął poruszać brwiami, tym samym zmuszając mnie do zaśmiania się i stracenia resztek powagi.
- Głupek.
- Co powiedziałaś?
- Jesteś głupkiem.
- Miarka się przebrała.
To powiedziawszy, wziął mnie na ręce i pomimo moich próśb, krzyków i wyzwisk nie miał zamiaru postawić mnie z powrotem na podłodze. Zamiast tego zabrał mnie do łazienki i z zadowoloną miną ułożył mnie w wannie pełnej wody. Przy okazji wychlapałam połowę na podłogę oraz na niego, lecz Maciek świetnie się bawił, patrząc na mokrą mnie z mordem w oczach.
- Miałem wziąć kąpiel, ale zdałem sobie sprawę, że kobiety mają pierwszeństwo - rzekł z głupawym uśmieszkiem na twarzy.
- Zemszczę się, Kocie. A zemsta jest słodka.
- Nie mścij się, już jesteś wystarczająco gruba. 
Skrzyżowałam ręce na piersi i zrobiłam obrażoną minę, co spowodowało u niego wybuch niepohamowanego śmiechu. Starałam się nie zwracać na niego uwagi, ani na to, że woda robi się coraz chłodniejsza i tyłek mi marznie. Maniek próbował jakoś ściągnąć swoją uwagę, wykrzywiając twarz na różne sposoby, ale ja cały czas siedziałam w wannie i patrzyłam na niego jak na debila. Westchnął ciężko, po czym wpakował się do wanny i usiadł naprzeciw mnie.
- Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli wykąpię się z tobą?
Wiecie, może i stajemy się coraz starsi, dochodzi nam wiele nowych obowiązków, pojawiają się nowe problemy, ale w środku dalej tkwią w nas małe dzieci, które chcą się bawić i popełniają głupstwa.
I Maniek zdecydowanie miał w sobie takiego dzieciaka, trochę irytującego bachora, ale jednocześnie miłego i potulnego brzdąca. Potrafił wkurwić i rozbawić. Kuba i ja byliśmy tacy sami. Irytowaliśmy się nawzajem, kłóciliśmy, wyzywaliśmy od idiotów, ale gdy któreś miał problem, to pozostali stali na straży, by pomóc i pocieszyć.
Popatrzyłam na Maćka, który też odczuł uroki siedzenia w lodowatej wodzie, mając na sobie piżamę. Nagle do łazienki wpadł Jakub, zmierzył nas wzrokiem i zrobił minę "Boże, kurwa, żyję wśród debili."
- Dołączysz się? - zapytałam i zanieśliśmy się śmiechem.

*

Wielkimi krokami zbliżała się znienawidzona przeze nie pora roku, jaką była szanowna pani jesień. W tym okresie łapała mnie chandra, nie miałam na nic ochoty i moja tęsknota za wakacjami się wzmagała. Te wszystkie smuteczki wynagradzał mi zaczynający się w listopadzie sezon, do którego skoczkowie się przygotowywali.
Siedziałam pod skocznią w Zakopanem z aparatem w rękach i pstrykałam fotki trenującym skoczkom. Kilku już skończyło trening, a niektórzy oddawali ostatnie treningowe skoki. Jak się zapewne domyśliliście, to młodszy Kocur postanowił jeszcze poskakać, choć trener był zdania, że jest w dobrej dyspozycji i może iść się przebrać. Ale ten się uparł i stwierdził, że jeszcze dwa czy trzy dodatkowe skoki mu nie zaszkodzą, to też Kruczek nawet z nim nie chciał już na ten temat dyskutować i machnął ręką. 
Ja w tym czasie oddawałam się jednej z moich pasji. Kochałam robić zdjęcia, zamykać krótkie i ulotne chwile na fotografiach, do których można było wracać i powspominać. 
- Jak wyszedłem? - usłyszałam za sobą znajomy głos, którego bym wolała nie słyszeć. Ten dzień był zbyt piękny, by mógł być taki cały czas.
- Tak jak zwykle - odparłam, zerkając na niego. - Czyli odstraszająco.
- Dowcip ci się wyostrzył - zakpił, po czym przeczesał dłonią swoje blond włosy. - Nie powinnaś teraz pomykać na wielbłądzie po Australii?
- Może, ale nie zawsze robimy rzeczy, które powinniśmy.
- Co za filozoficzna myśl, to Coelho?
Ciśnienie mi się podnosiło, gdy patrzyłam na tę jego gębę z bijącą od niego pewnością siebie. Sterczał obok mnie, przyglądając się ostatniemu skokowi Żyły, który po chwili minął nas i przybił nam piątki zadowolony z siebie. Po nim mieli jeszcze skakać Murańka, Biegun i Hello Kitty.
Wdech i wydech.
To tylko Dawid Kubacki, Natasza, nie psuj sobie humoru przez jakiegoś kolesia, który ma ego większe od zawartości spodni. Zignorowanie go było najlepszą opcją, dlatego też wróciłam do robienia zdjęć. Ale on nie dawał za wygraną.
- Oj, Nat - szepnął do mojego ucha, kładąc ręce na biodrach. - Nie bądź taka oschła.
- Spieprzaj albo zrobię ci z tej twojej buziuchny jesień średniowiecza - wysyczałam, odsuwając się od niego zbyt gwałtownie, w efekcie mój ukochany Nikon wylądował na ziemi. - To twoja wina!
- Co tutaj się dzieje? - Kamil patrzył na nas, wyczekując odpowiedzi. Kubacki stał i przyglądał się mojej rozpaczliwej próbie pozbierania aparatu do kupy. - Lepiej już sobie idź - zwrócił się do kolegi z kadry, który grzecznie wykonał jego polecenie i zostawił mnie ze Stochem.
Nienawidzę go.
Nienawidzę Dawida Kubackiego, chyba nawet bardziej od jesieni.

* * *

No to pierwsze koty za płoty.
Jak już jesteśmy przy mruczkach, to spokojnie - tym razem to blondas z końcówki rozdziału będzie odgrywać swoja rolę oraz... no właśnie. Pewien inny skoczek, z zagranicznej kadry. Zobaczymy, czy ktoś z was zgadnie. :D

sobota, 8 marca 2014

Prolog.

Na początku chcę wam powiedzieć, że żałuję tego wszystkiego, co się stało. Okej, może nie wszystkiego, bo przeżyłam wiele wspaniałych chwil, których nigdy nie zapomnę, lecz nigdy sobie nie wybaczę, bo doprowadziłam do tego, że nie było ich jeszcze więcej. Ale może zacznę od początku. 
Nazywam się Natasza, mam 21 lat i obecnie jestem w norweskim Oslo, które od dawna było na liście miejsc, do których chciałam przyjechać. Myślałam jednak, że znajdę się tu w nieco innych okolicznościach. Dlaczego tu jestem? 
Cofnijmy się trochę wstecz, do września 2013 roku. Albo nie. Jeszcze wcześniej, do lipca tego samego roku. To wtedy spakowałam walizkę, wsiadłam do samolotu i zniknęłam na dwa miesiące. Odkładane przez bardzo długi czas pieniądze roztrwoniłam, gdy podróżowałam po Europie. Zobaczyłam wieżę Eiffela w Paryżu, Sagradę Familię w Barcelonie, Most Karola w Pradze... Aż w końcu po kilku tygodniach wojaży postanowiłam wracać do Polski. Czy się stęskniłam? Może trochę. Ale kasy mi ubywało, nie pracowałam, więc wsiadłam w autobus i z Berlina pojechałam do Katowic, a stamtąd do Zakopanego.
I tutaj zaczyna się właściwa część tej historii, którą chcę wam opowiedzieć, choć kosztuje mnie to wiele łez. Posłuchajcie...

* * *

Dobry wieczór.
Zostawiam was z prologiem i wrócę tutaj, gdy skończę historię Elizy, Macieja i Kuby (nie-zatrzymasz-milosci), czyli za jakieś 2-3 tygodnie.