niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 12

Siedzieliśmy w jednej z zakopiańskich knajp, pijąc piwo i stwarzając pozory dobrych przyjaciół. Ktoś obserwujący nas z boku mógłby dojść do wniosku, że dobrze się znaliśmy i mieliśmy ze sobą wiele wspólnego. Kiedyś tak było. Kiedyś. Kim teraz jesteśmy? Kim się staliśmy? Kim będziemy za parę lat? 
Dopóki nasza rozmowa kręciła się wokół wyjazdu do Soczi i banalnych spraw (takich jak próba przypomnienia sobie piosenki, która akurat w tym momencie leciała) wszystko było w porządku. Problem zaczął się wtedy, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że przyszedł czas na pogadanie o tym, co było celem naszego spotkania. 
Dawid wpatrywał się w pusty kufel i wyglądał jak myśliciel z epoki oświecenia, a prawda była taka, że zapewne rozprawiał nad kupnem nowej odżywki do włosów. W końcu o taką burzę na głowie trzeba zadbać, czyż nie? Zwłaszcza gdy było się Dawidem Kubackim, uwielbianym przez kobiety 50+, które z chęcią zaprosczym wzby go na obiad i wykarmiły, bo przecież on taki chudziutki i zaraz go wiatr zdmuchnie (to by w sumie wyjaśniało dlaczego lata po przekątnej...).
- O czym myślisz? - zapytał nagle, przenosząc swój wzrok na mnie. W oczekiwaniu na moją odpowiedź zamówił kolejne piwo, jak gdyby zapomniał o tym, że jutro trening, a przyjście na niego z kacem nie należało do dobrych pomysłów. - Nie odpowiadaj "o niczym", bo ci nie uwierzę.
- O twoich włosach - odparłam, czym wyraźnie zwróciłam jego uwagę, gdyż sekundę później spojrzał na mnie z uniesioną do góry brwią i zaciekawionym wyrazem twarzy. - A tak na poważnie, to przystopuj trochę z tym piciem.
- Ugh, ty to potrafisz popsuć każdą zabawę - fuknął na mnie, po czym przesunął swoje dopiero co przyniesione piwo w moją stronę. - Proszę, prezent ode mnie.
Pokręciłam głową z rozbawieniem, a po chwili zabrałam się za wypijanie zawartości naczynia. To wszystko jednak nie pozwalało mi zapomnieć, że czekała nas poważna rozmowa, od której Dejvi starał się mnie odciągnąć. Wyżłopałam ostatni łyk i niewiele myśląc wypaliłam do Dawida:
- Nie myśl sobie, że mnie upijesz.
Na co on zareagował parsknięciem śmiechem i miną niewiniątka. Przeczesał palcami swoje blond kłaki, które cały czas opadały mu na czoło i oczy, by jakoś zatuszować swoje zdenerwowanie. Znałam go na tyle długo, by wiedzieć, że pewne gesty i odruchy u niego znaczą więcej niż by się mogło wydawać.
- Zależy ci jeszcze na mnie?
Myślałam, że się przesłyszałam i miałam nadzieję, że rzeczywiście tak było. Ale to pytanie naprawdę padło, wisiało zawieszone w powietrzu, bez odpowiedzi. A on siedział i czekał, świdrując mnie wzrokiem niczym na przesłuchaniu na komendzie policji. Tyle że ja nie zrobiłam nic złego. No, chyba że pogubienie się w życiu można uznać za przestępstwo.
- W pewnym sensie tak - zaczęłam niepewnie, szukając w głowie jak najlepszych słów. - Dużo razem przeszliśmy i nie da się o tym zapomnieć.
- Prawda, ale chodziło mi o to, czy... no wiesz... - miotał się i posyłał mi pełne zakłopotania spojrzenia, licząc na to, że domyślę się o co mu chodzi. Oj, nie ma tak łatwo, Kubacki. Trzeba się było trochę wysilić. - Po prostu po tym jak ostatnio u mnie byłaś i jak się zachowałaś, zacząłem się zastanawiać nad tym i chcę wiedzieć. 
- Co chcesz wiedzieć?
- Czy jeszcze coś do mnie czujesz?
Dobrze, że wypiłam te dwie szklanki, bo na trzeźwo bym tej rozmowy nie zniosła. Trochę mnie jego pytania zbiły z pantałyku, co kompletnie skoczka nie obeszło. 
- Gdybyś zadał mi to pytanie parę tygodni temu, to powiedziałabym, że tak - wyznałam, cały czas patrząc mu w oczy. - Jednak później uświadomiłam sobie, że zbyt mocno trzymam się tego, co było kiedyś. Przez to nie żyłam tym, co działo się teraz ani tym bardziej nie zastanawiałam się nad moją przyszłością. 
Poczułam się jakbym zrzuciła ze swoich pleców ogromny ciężar, który mnie ograniczał. Jednocześnie zrobiło mi się źle i z chęcią wybiegłabym z lokalu, nie oglądając się za siebie. Boże, Kozłowska, co z ciebie wyrosło? Najwyższa pora się ogarnąć i ruszyć do przodu, a nie tylko biadolić i rozpamiętywać. 
- Nie chciałam, żeby to się tak potoczyło. To naprawdę skomplikowana sprawa, bardziej niż wydawało mi się wtedy, w Wiśle, kiedy chciałam ci wszystko wyjaśnić - dodałam po chwili. - Przepraszam za wszystko.
- Ja też cię przepraszam, zachowywałem się jak kretyn.
Pokiwałam głową na potwierdzenie jego słów i wybucnęliśmy śmiechem. Dobrze było mieć to już za sobą. Koniec warczenia na siebie i niepotrzebnych sprzeczek. A przynajmniej tych poważnych, które tylko psuły naszą relację, bo znając życie następnego dnia całą grupą na treningu będziemy wyzywać się od głupków oraz matołów. Szkoda tylko, że to nie potrwa zbyt długo, lecz póki co chcę się cieszyć każdą chwilą spędzoną w gronie polskiej skocznej ferajny.
W dobrych nastrojach ruszyliśmy w drogę powrotną. Już zapomniałam jak miło przebywać w jego towarzystwie, gadając o pierdołach, żartując i śmiejąc się na głos, jakby dziecięca beztroska się w nas obudziła i zawładnęła nami. 
- Więc...
- Więc?
- Ty i Fannemel?
- Oh, nie, następny!
Czy oni się bawią w jakichś shipperów? Tylko brakowało, żeby sobie fandom założyli i wybrali nam jakąś słodką do porzygu nazwę, powstałą na bazie połączenia mojego imienia z Andersem. Ugh. 
- Przyjaźnimy się. To wszystko.
- Na razie...
Nie ma nic gorszego niż facet, który jojczy, że go coś boli. Zwłaszcza po tym, jak został uderzony pięścią w ramię przez dziewczynę. Doprawdy, zbolała mina blondyna na mnie nie działała, a jeśli mu nie odpowiadało, to zawsze mogłam poprawić i uderzyć jeszcze w drugie ramię. 
Po dwudziestu minutach dotarliśmy pod dom Kotów. Stanęliśmy przy samochodzie Kubackiego i było jasne, że trzeba się pożegnać. Dziwne uczucie, bo dobrze wiedziałam, że jutro znów się spotkamy, lecz dzisiejszy wieczór definitywnie zakończył pewien etap w naszym życiu. Oboje musieliśmy się rozejść i pójść swoimi ścieżkami, ale łączą nas wspomnienia i tego nikt nam nie odbierze. To zawsze było, jest i będzie częścią nas. 
Przytuliłam Kubackiego i zacisnęłam powieki, żeby się nie rozbeczeć. Musiałam być twarda, nawet jeśli dawne demony z przeszłości chciały by było inaczej. Pierdolcie się i idźcie do kogoś innego. 

*

Gdy byłam dzieckiem i trwał sezon w skokach, to co weekend zasiadałam na swoim miejscu na podłodze przed ekranem telewizora (by mieć lepszy widok na wszystko i nie obchodziło mnie zdanie mamy, że sobie popsuję wzrok) i zachwycona podziwiałam jak skoczkowie wybijają się z progu i lecą, nie spodziewiałam się, że kiedykolwiek będzie mi dane pojawić się na Igrzyskach Olimpijskich. Co prawda byłam tu w pracy i nie mogłam zapominać o swoich obowiązkach, ale w środku jarałam się jak helikopter w ogniu, co ciężko było mi ukryć. To było coś niesamowitego być w Soczi, wśród tych wszystkich olimpijczyków, czuć tę atmosferę na własnej skórze i przeżywać to na żywo. Konkursy Pucharu Świata również przynosiły wiele emocji, lecz nie dało się tego porównać z Igrzyskami, które odbywały się co cztery lata i dla sporej części sportowców mogły to być pierwsze i zarazem ostatnie takie zawody. Tym bardziej każdy chciał się pokazać z jak najlepszej strony, wygrać, stanąć na podium, móc się cieszyć i płakać ze szczęścia, ściskając w dłoni medal. Jako wieloletni kibic nie mogłam doczekać się aż cała zabawa się zacznie i miałam nadzieję, że zapamiętamy te Igrzyska na długo, a nasi sportowcy sprawią wiele radości polskim kibicom, zarówno tym, którym udało się pojawić w Rosji, jak i tym, którzy będą wszystko podziwiać w telewizji. 
Podświadomie czułam, że te dwa tygodnie w Rosji zapamiętam na zawsze, ale nie spodziewałam się, że taki będzie ich przebieg i będę chciała wracać do Polski już po pierwszym konkursie indywidualnym...

* * *

Rajrajrajrajraj, jak to kiedyś śpiewał Romoren.
Rozdział powstawał w bólach i im dalej brnę w pisanie tej historii, tym wydaje mi się, że jest coraz gorzej. Może to i dobrze, że zostało max. 5 rozdziałów i się żegnamy.
Już jesteśmy po konkursach w Sapporo (ciekawe, kiedy to odeśpię...), a ja wciąż żyję tym, co było w Zakopanem. Ahhhh. :D
Jak tu jesteście to dajcie jakiś znak, okej?
Do następnego!

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 11

W ciągu kilku sekund przed oczami stanęło mi całe moje dzieciństwo. Kiedy zabierał mnie na plac zabaw, kupował zabawki i czytał na dobranoc. Był przy mnie kiedy płakałam, bo pierwszy raz spadłam z rowerka i stłukłam sobie kolano. Mogłam liczyć na niego, gdy potrzebowałam szczerej rozmowy i rady. Wystarczyła jedna kłótnia, parę słów i rozwód rodziców, by to wszystko odeszło w niepamięć. Wszystkie wspomnienia upchnęłam gdzieś na dnie mojej świadomości, by się tym nie zadręczać, bo tak było z pozoru najłatwiej. Oszczędziłam sobie trudnych konwersacji, łez i nerwów, ale ileż można unikać mężczyzny, który mnie wychował, mimo iż nie byłam jego biologiczną córką?
Miałam ochotę uciec stamtąd i nie musieć przez to przechodzić, lecz skoro już Kuba się pofatygował, przywożąc mnie do Wrocławia, to nie mogłam tak po prostu stchórzyć. Zresztą, co miałam do stracenia?
Nacisnęłam dzwonek i wyczekiwałam. Przez głowę przeszła mi myśl, co by było gdyby okazało się, że go nie ma, bo zapomniał o naszym spotkaniu. Jakbym się czuła? Zła i rozczarowana? Czy może jednak poczułabym ulgę, że nie musiałam stawać z nim oko w oko? Nic już nie wiedziałam.
Szczęk zamka, dźwięk otwieranych drzwi i w końcu cicho wypowiedziane moje imię. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem na ustach, który miał dodać pewności siebie nam obojgu. Zmieszany gestem ręki nakazał mi wejść do środka, po czym wskazał żebym udała się do pokoju dziennego.
Miałam tyle pytań, które chciałam zadać, ale się bałam. Boże, czemu ja od zawsze musiałam zachowywać się jak jakiś ćwok, tchórz i cholera wie kto jeszcze?
Po dłuższej chwili dołączył do mnie, niosąc w ręce kubek z herbatą. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością i zrobiłam miejsce obok siebie na kanapie. Usiadł obok mnie i w milczeniu siedzieliśmy przez jakiś czas, dopóki on nie postanowił banalnego pytania jakim było „Jak się czujesz?”.
Jak się czułam? Niepewnie. Niezręcznie. Źle. Ale moja odpowiedź była równie prosta: „Dobrze”. Co innego mogłam powiedzieć po takim czasie?
I znowu ta pieprzona cisza, która mi ciążyła i stresowała jeszcze bardziej. Dlaczego znaleźliśmy się w takim punkcie? Czemu nie mogliśmy znowu ze sobą żartować? Czy to wszystko musiało się tak potoczyć?
- Ja i twój biologiczny ojciec przyjaźniliśmy się od dziecka – zaczął nagle opowiadać. Uniosłam brwi ku górze i spojrzałam na niego, chcąc by mówił dalej. – Wspólne imprezy, setki głupich pomysłów, podrywy, ale też potrafiliśmy ze sobą szczerze rozmawiać o swoich problemach… - zwiesił głos i westchnął. – Później poznał twoją mamę. I nigdy wcześniej nie widziałem go tak szczęśliwego, jak wtedy gdy byli razem.
Ponownie przerwał, by spojrzeć na mnie. Niepewnie położyłam mu rękę na ramieniu i kiwnęłam głową, żeby kontynuował.
- Pewnego dnia przyszła do mnie twoja mama cała zapłakana. Nie wiedziałem, co się dzieje, dopóki nie powiedziała mi, że jest w ciąży. Ona i Paweł mieli w planach wyjazd do jego rodziny za granicę, gdzie chcieli zacząć wspólne życie, ale nie spieszyło im się do zostania rodzicami.
- Co było dalej?
- Zostawił ją i wyjechał. Nie był gotowy na bycie ojcem - zakończył, po czym wstał i podszedł do okna. Ta historia również go wiele kosztowała. Babranie się w przeszłości nie jest niczym przyjemnym, a ja dobrze o tym wiedziałam. - Podczas ciąży zbliżyłem się do twojej mamy i zakochałem się w niej. Staraliśmy się być dobrymi rodzicami, wychować cię na dojrzałą i odpowiedzialną osobę. Nie obchodziło mnie to, czy jestem twoim biologicznym ojcem czy nie, bo od zawsze byłaś moją córką i nic w tej kwestii się dla mnie nie zmieniło.
Poczułam jak łzy płyną po moich policzkach, jak stopniowo oczyszczały mnie z tego bólu i smutku związanego z tymi wszystkimi kłamstwami i nieporozumieniami. Żałowałam tego, że nie potrafiliśmy wyjaśnić sobie tego wcześniej. Może wtedy nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy teraz. On dalej traktował mnie jak córkę, lecz ja nie wiedziałam, kim ten człowiek był dla mnie.
- Dlaczego się wyprowadziliśmy do Wrocławia? 
- Przecież wiesz, że dostałem awans i przeniesiono mnie tutaj...
- Nie - przerwałam mu ostro. - Chcę znać prawdziwy powód.
Odwrócił się do mnie przodem, ale jego wzrok gdzieś błądził. Rozglądał się po pokoju, patrzył na stolik, ściany, podłogę, tylko nie na mnie. Jego milczenie doprowadzało mnie do szału.
- Wrócił do kraju i twoja matka się z nim kilka razy spotkała - wyznał i nasze spojrzenia się spotkały. Zacisnęłam zęby i już byłam gotowa ruszyć do wyjścia, ale wolałam wysłuchać tego do końca. - Moja zazdrość była szczeniacka, ale nie potrafiłem inaczej. Dałem twojej matce wybór: nasza rodzina albo powrót do swojego ukochanego sprzed lat.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Ta cała historia... Miałam wrażenie jakby całe moje życie w jednej chwili stało się jakąś słabą meksykańską telenowelą. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, by parę sekund później chwycić torebkę i wyjść z mieszkania. Nie zatrzymywał mnie. Nawet na to nie liczyłam. 
Chciałam być daleko stąd. 
Chciałam uciec.
Chciałam wyparować.

*

Zawody w Willingen były ostatnimi przed zbliżającymi się Igrzyskami. Okazały się one dla naszej ekipy całkiem udane, gdyż oba konkursy wygrał Kamil, zaś Maćkowi, Piotrkowi, Jaśkowi i Dawidowi udało się zapunktować, więc do Polski wracaliśmy w dobrych humorach i dało się wyczuć to podekscytowanie u olimpijskich debiutantów. 
A ja czułam się zagubiona, nie wiedząc co robić dalej. Ostatnie wydarzenia mi ciążyły i nie mogłam udawać, że wszystko jest w porządku. Nawet nie miałam za bardzo z kim o tym porozmawiać przez ten szał związany z Soczi. Do tego odkąd wróciłam z Hornindal nie miałam okazji pogadać z Fannemelem, bo Norwedzy na niemieckie konkursy przyjechali rezerwową ekipą. 
Musiałam sobie wszystko poukładać na nowo. Tak jak puzzle. Każdy element pasujący do siebie w życiowej układance. Jeden mały błąd i nagle nic już do siebie nie pasowało. Miałam rodzinę, przyjaciół, chłopaka, a teraz nie wiedziałam czy mogę ufać samej sobie. Boże, jak nie telenowela, to melodramat. A to nie tak miało być. Nie tak.

*

Słońce powoli chowało się za horyzont, rzucając pomarańczową poświatę na podłogę w pokoju. Leżałam na łóżku z książką w dłoniach, gdy wtem ktoś zaczął się do mnie dobijać na komórkę. Jakież było moje zaskoczenie, gdy na ekranie wyświetlało się imię Dawid.
- Słucham? 
- Hej - usłyszałam po drugiej stronie jego zdenerwowany głos. - Co u ciebie?
- Jakoś leci - odpowiedziałam, nie bardzo wiedząc jak się zachować. - Coś się stało?
- Nie... Tak... To znaczy... Chciałabyś może pójść ze mną na piwo?
Byłam niemal pewna, że się przesłyszałam. Może mi się to przyśniło? 
- Natka? Halo, jesteś tam?
- Eeee... - zawiesiłam się na moment. Nie, to chyba jednak nie był sen. To jednak nie zmieniało faktu, iż nie miałam bladego pojęcia, dlaczego Kubacki chciał wyciągnąć mnie na piwo. - Jasne, możemy iść. O której?
- Wpadnę po ciebie o 19.
Nie zdążyłam już nic powiedzieć, bo się rozłączył. 
Cholera, zapewne chciał porozmawiać o tym, co ostatnio odwaliłam u niego w domu. W sumie to nie było nic takiego, ja tylko poznałam jego dziewczynę i zaraz po tym zwiałam w drogę powrotną do Zakopanego. 
Eh, Kozłowska, narobiłaś, to teraz musisz to posprzątać.

* * *

Nie pytajcie.
Możecie mnie zabić.
Dno, dno, dno.
Za błędy przepraszam.