wtorek, 10 lutego 2015

Rozdział 14

- Czy wy wolontariusze to nie macie nic do roboty?
Następnego dnia po wielkim triumfie Stocha, skoczkowie mieli dzień wolny do dyspozycji dla siebie i rodzin, które przyjechały do Sochi, a następne treningi na skoczni odbywały się w środę. Czas ten wykorzystałam na spacer w towarzystwie Maćka oraz Kuby, który pojawił się w Rosji w nieco innej roli. 
Stałam z skrzyżowanymi rękami na piersi w oczekiwaniu aż Koty skończą strzelać sobie selfie i będziemy mogli ruszyć dalej. Oczywiście chłopaki moje pytanie skwitowali śmiechem, co mnie tylko jeszcze bardziej zirytowało. Czy oni zapomnieli, że wkurzanie mnie źle się kończy? Wzięłam do ręki trochę śniegu, ulepiłam z niego piękną śnieżkę, po czym cisnęłam w twarz Macieja, lecz ten zdążył się uchronić. Obaj spojrzeli na mnie z dezaprobatą w oczach, ale ja nic sobie z tego nie robiłam. 
- Do twojej wiadomości: wolontariusze mają o wiele więcej obowiązków niż asystentki trenerów kadr narodowych - odgryzł się Kuba i przybił sobie piątkę z bratem w geście męskiej solidarności. - Zgaduję, że jednak chciałaś zapytać o coś innego, czyż nie?
Przygryzłam dolną wargę i zwiesiłam głowę, uciekając od ich świdrujących na wylot spojrzeń. Naciągnęłam czapkę na uszy, schowałam ręce do kieszeni (ktoś jak zwykle zapomniał rękawiczek...) i ruszyłam przed siebie, nie czekając na nich dłużej. Oczywiście bracia Kot nie byliby braćmi Kot, gdyby nie zaczęli mnie nawoływać w swoim stylu. Innymi słowy - zaczęła się prawdziwa wojna na śnieżki. Problem w tym, że oni byli w jednej drużynie, a ja zostałam sama, więc kilka minut później leżałam cała mokra w śniegu.
- Powiesz o co chodzi, czy może mamy cię wrzucić do kolejnej zaspy? - Maciek wyszczerzył się zadowolony i zerknął na starszego porozumiewawczo. - Hm, niech zgadnę: twój problem zaczyna się na f...
- Tak, moim problemem są dwaj frajerzy, którzy nade mną stoją - warknęłam i wstałam z ziemii. Zaczęłam otrzepywać ubrania, ale to było ciężkie, kiedy ten biały puch był wszędzie. - Jeszcze się za to doigracie.
Chłopaki jedynie wzruszyli ramionami i oszczędzili sobie drążenia tematu norweskiego krasnala. A jeśli o nim mowa to jakoś mu się nie spieszyło, żeby się do mnie odezwać. Chyba lisica już go omotała swoją kitą. Nie żebym się tym przejmowała. Wcale mi nie jest przykro. To nie jest tak, że chciałabym z nim spędzić trochę czasu i pogadać. Ja tylko... ja tylko trochę go lubiłam, nawet jeśli zachowywał się jak irytujący karzełek (pomińmy, że jest te kilka centymetrów wyższy ode mnie) i ułożenie fryzury zajmowało mu więcej niż mi. 
Bo z tymi facetami to tak już bywało i nic się na to poradzić nie dało - działają nam na nerwy, ale też sprawiają, że ciągnęło nas do nich i świat bez nich nie byłby taki sam. Pomarłabym z nudów, gdyby mi przyszło żyć na planecie pełnej bab, mimo że sama byłam jedną z nich.
- Patrz, jak się zamyśliła...
- Mówiłem ci przecież, że to miłość!
- Kurde, myślisz, że to może być zaraźliwe?
- Mam nadzieję, że nie. Nie chciałbym zakochać się w Fannemelu.
Co ja mówiłam, że świat bez facetów byłby nudny? Nie zmieniało to faktu, że jakby ich ktoś zabrał na tydzień, to chętnie bym sobie odpoczęła, bo ta dwójka doprowadzała mnie do szału, jednakże ich to jakoś nie ruszało. Eh, mężczyźni... 

*

W dzień drugiego konkursu rano czekała nas mała niespodzianka, kiedy okazało się, że do Soczi przyleciała... Ewa! I to w tajemnicy przed nami wszystkimi, z wyjątkiem Kruczka. Kamil nie posiadał się z radości, gdy zobaczył swoją żonę i aż miło się na nich patrzyło. Nie ukrywałam, że również cieszyłam się z przylotu Stochowej, bo potrzebowałam babskiej rozmowy. Zresztą po jej minie doszłam do wniosku, że ona też chciała ze mną pogadać, więc dobrze się złożyło. 
- Chyba masz mi wiele do wyjaśnienia - powiedziała blondynka, gdy znalazłyśmy się sam na sam. - Przede mną nic się nie ukryje.
- Zależy co masz na myśli - odparłam, po raz ostatni sprawdzając, czy zabrałam na skocznię wszystko co jest mi potrzebne. - No więc?
- Czy chłopaki wiedzą, że odchodzisz po sezonie? 
Jej pytanie zbiło mnie z pantałyku. Oczywiście, że nie wiedzieli, nikt o tym nie wiedział, poza mną samą. Jakim cudem ona mogła się o tym dowiedzieć? Zdenerwowana nie potrafiłam sklecić żadnego sensownego zdania. 
- Nie i nie chcę, żeby wiedzieli. Przynajmniej na razie, bo i tak mam jeszcze czas, by podjąć ostateczną decyzję - odpowiedziałam. - Skąd to wiesz?
- Pani Kot znalazła twoje wypowiedzenie u ciebie w pokoju i zadzwoniła do mnie - wyjaśniła, bacznie mnie obserwując. - Myślała, że może znowu chcesz wyjechać. 
- Nie, chcę zostać w Zakopanem, ale nie mogę dłużej być asystentką Kruczka. Polubiłam tę pracę, bo dzięki niej jestem blisko skoków... Ale nie mogę.
- Czy to ma związek z pewnym Norwegiem?
Ah, a już myślałam, że o niego nie zapyta. To byłoby dziwne, zwłaszcza że zrobili to już chyba wszyscy inni, to i przyszła kolej na nią.
- Po części tak - wyznałam z ogromną gulą w gardle. - Źle się to potoczyło...
- Dlaczego?
- Bo on miał być tylko kolejnym skocznym kolegą, a zaczyna być kimś więcej. I ja wiem, że to się nie uda, więc wolę sobie oszczędzić płaczu.
- Natka, tak po prostu się poddajesz? Nawet nie spróbujesz o niego zawalczyć?
Walczyć? Ależ ja walczyłam. Od dawna z samą sobą, by poskładać siebie i swoje życie do kupy, żeby nie być już więcej taką spierdoliną, a to nie należało do łatwych zadań. Czasami po prostu brakowało mi już sił, by toczyć ciągłą bitwę z przeciwnościami losu. Najprościej byłoby usiąść na tyłku i się rozpłakać, lecz nie mogłam, bo już taka byłam - uparta jak cholera i dawałam z siebie maksimum. Sęk w tym, że nie byłam maszyną i w końcu przychodził taki moment, że zaczynałam pękać.
- Ciężko walczyć, kiedy jest się z góry na przegranej pozycji.

*

Kamil mógłby w tamtej chwili wskoczyć na najwyższy stopień podium, zatrząść biodrami i zaśpiewać "Oops, I did it again", bo tak oto nasza rakieta z Zębu została podwójnym mistrzem olimpijskim. Coś o czym marzył jako dzieciak stało się faktem po raz drugi. 
Ściskałam Ewę za rękę i wzruszone patrzyłyśmy na to, co się działo. Tego szczęścia jakie nam towarzyszyło nie dało się opisać słowami, to trzeba było po prostu poczuć. Nikt nie zrozumie kibica tak, jak drugi kibic i to było niezaprzeczalne. 
- Leć do niego! - zawołałam do Ewki, zaraz po tym jak dekoracja kwiatowa się skończyła. Kamil powoli zmierzał ku nam, więc powoli pchnęłam ją w jego stronę. - Nie stój jak kołek!
- Oh, nie bądź taka hop do przodu - zaśmiała się, po czym obejrzała się do tyłu i powiedziała: - Ktoś na ciebie czeka.
Nie zdążyłam nic już powiedzieć, bo blondynka pobiegła do swojego ukochanego, a mnie zostawiła z Fannemelem, który stanął obok mnie z zawadiackim uśmiechem na twarzy. Mogłabym mu teraz pogratulować świetnych skoków lub zacząć wypytywać o tę zdzirę, ale nie. Zbyt długo czekałam na to, by mieć go blisko siebie, by jakiekolwiek zbędne słowa to teraz zniszczyły. Z bijącym jak oszalałe serce stanęłam naprzeciw niego i splotłam swoje palce z andersowymi, po czym podniosłam głowę do góry, żeby spojrzeć w jego niebieskie ślepia. 
I kiedy nasze usta się złączyły to nie było Igrzysk, Soczi, tłumu kibiców, zgiełku ani reszty świata. Byłam tylko ja i mój norweski krasnal.

* * *

Jak myślicie, że teraz będzie miło, słodko i kolorowo to się mylicie. :>
Ogólnie to końcówka miała być inna, ale pewien karzeł postanowił wygrać w niedzielę i tym samym zmieniłam plany, ale tylko trochę.
Igrzyska miło się wspomina, zwłaszcza gdy wczoraj minął rok od pierwszego złota Kamila. Ale hola, hola, przed nami Falun! I wyczuwam zacne bajlando mistrzostwa.
W wolnej chwili zapraszam na myheart-isopen.blogspot.com, gdzie będzie się coś pojawiać po zakończeniu historii Nataszki i blondasów. :)
Do następnego!

3 komentarze:

  1. Przeczytałam końcówkę chyba z 1498 razy i mam zamiar przeczytać ją jeszcze 829467 razy, tylko informuję.
    Och god, co ja mam myśleć. Ten Fannemjol jakiś bipolarny. Tu słodki, paluszki złącza, buzi buzi i w ogóle świat nie istnieje, tam ruda lisica gdzieś się zaczaja i poluje.
    A poza tym, skoro zmieniłaś plan, bo wygrał (powinien to robić częściej btw) to, że tak powiem, co się odwlecze to nie uciecze. Czuję w kościach, że jeszcze im strujesz nieco tę sielankę.
    Dobra, wiem, bo to napisałaś pod rozdziałem, ale udajmy, że chociaż raz umiem coś przewidzieć.
    I to wypowiedzenie niezbyt mi się podoba :c Wiem, że warunkiem jest krasnal, ale na odejście dziewczyny zgadzam się tylko jeśli przejdzie do Teamu Norge :D
    Fajnie jest wspominać Soczi w takiej atmosferze krasnoludzkiej, no fajnie :3 Co nie zmienia faktu, że po ostatnich dniach (czytaj: moim arcybetonie i wczorajszych memach) nie umiem na Flanemela normalnie patrzeć.
    Czekam, czekam, czekam!
    [love-needs-to-fly]
    [make-the-moment-last]

    OdpowiedzUsuń
  2. Norweski krasnal, ah jak to słodko brzmi ;D (no dobra, wyobraziłam sobie krasnala ogrodowego z flagą Norwegii - nie pytaj XD)
    Socziiii boziuboziu to było rok temu a ja pamiętam, jakby wczoraj jedno z pięciu kółeczek się nie otworzyło ;C
    Nataszko, nie odchooodź, jakoś się wszystko ułoży! Flanemel ci obiecuje, ja to wiem. Trzeba twardym być, nie miętkim!

    OdpowiedzUsuń
  3. Norweski Troll raczej ;) Nadrobiłam wszystko i czekam na więcej! Eh, przywołujesz wspomnienia z Soczi, aż chciałoby się cofnąć czas. Pomijając cudowne romanse Andersza z Nat - świetnie, że poruszyłaś wątek wolontariatu. Pamiętam jak rok temu jeszcze miałam nadzieję na ZIO 2022 w Oslo i śmiałe plany *łohoh, tyle czasu do 2022, ale co tam* na ubieganie się o bycie wolontariuszem, No a wyszło jak wyszło.
    A Ewka ma racje. Trzeba walczyć o swoje. Trzeba walczyć o siebie i swoje szczęście. I nigdy nic nie zakładać z góry.

    PS: Zastanawia mnie tylko fakt, czy Fannis musi stawać na palcach całując Nat... >D
    Hiilsen, hilsen !

    (( A w wolnej chwili odwiedź fjellene.blogspot i napisz co myślisz o moich wypocinach. Takie pierwsze koty za płoty. Natchnęłyście mnie z Madyną! ))
    ~ kq ( aka tłyterowa aquite! )


    OdpowiedzUsuń